Quantcast
Channel: HTC - Kanał RSS serwisu Culture.pl
Viewing all 3106 articles
Browse latest View live

"Terminal"– Karolina Hałatek [galeria]

$
0
0

"Terminal" po raz pierwszy pokazywany był w Gerlingen w Niemczech. Praca była efektem rezydencji artystycznej Karoliny Hałatek wspieranej przez IAM oraz Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Artystkę do stworzenia "Terminalu" zainspirowały doświadczenia osób, które przeżyły śmierć kliniczną. Praca Hałatek to przestrzeń świetlna, która iluminuje w nocy, tworząc zamkniętą formę, jednak dostępną z obu stron – jak przejście. Nocami jest źródłem światła, intryguje i przyciąga wzrok przechodniów, zachęca, by ją obejść, wejść i przekroczyć przestrzeń.


Barbara Baranowska –prace [galeria]

$
0
0

Barbara Baranowska – graficzka, autorka plakatów, ilustracji książkowych. 

"Mole książkowe": owady z polskiej ilustracji dla dzieci na targach książki w Abu Dhabi

$
0
0

Polska będzie honorowym gościem 27. edycji Abu Dhabi International Book Fair odbywających się w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich od 25 kwietnia do 1 maja 2018 roku. Są to największe targi książki w krajach Bliskiego Wschodu – w 2017 roku wzięło w nich udział ponad 1320 wydawnictw z 65 krajów. Goście tegorocznych targów będą mieli okazję zapoznać się m.in. z wyjątkową tradycją polskiej ilustracji na wystawie "Mole książkowe. Motyw owadów w polskiej ilustracji dla dzieci". Stanowi ona zapowiedź przekrojowej publikacji poświęconej historii polskiej ilustracji pod redakcją Anity Wincencjusz-Patyny, która ukaże się w 2019 roku.

W polskich książkach dla dzieci aż roi się od owadów charakterystycznych dla rodzimego środowiska; na ich stronach zamieszkują pchły szachrajki, globtloterskie muchy, eleganckie robaczki w wytwornych kubraczkach, nieczułe na względy zalotników biedronki czy wznoszące toasty złowrogie komary. Spacerują, tańczą, biesiadują, zakładają leśne orkiestry i urządzają dalekie eskapady. Na wystawie pokazane zostaną wybrane publikacje zawierające najciekawsze ilustracje owadów – bohaterów bajek.

Wpływ ilustratorów na kształtowanie dziecięcej wyobraźni jest nieoceniony, począwszy od lat 30. XX wieku (Anna Gramatyka-Ostrowska, Jan Marcin Szancer), przez rozkwit Polskiej Szkoły Ilustracji działającej w latach 1950–1980 (Antoni Uniechowski, Olga Siemaszko, Jan Młodożeniec czy Janusz Stanny) po współczesne pokolenie artystów (Jan Bajtlik, Małgorzata Gurowska, Katarzyna Bogucka, Marianna Oklejak, Emilia Dziubak czy Piotr Socha). Niektóre z ich prac będzie można zobaczyć właśnie w Abu Dhabi.

[Embed]

Odwiedzający wystawę będą mieli okazję stworzyć autorskie owadzie kompozycje, a także uśmiechnąć się do krótkich animacji przedstawiających polskie owady osadzone w kontekście geograficzno-kulturowym Emiratów Arabskich. Będą mieli też szansę odkryć regionalną muzykę. Typowe dla Kielecczyzny mazurki grywane do niedawna na potańcówkach czy weselach zaprezentuje zespół Tęgie Chłopy. Poza koncertem artyści przygotowali dla najmłodszych warsztaty taneczne, spotkanie z instrumentami takimi jak klarnet, trąbka, tuba, akordeon, baraban i skrzypce, konkursy i inne niespodzianki.

Wystawa polskiej ilustracji na targach książki w Abu Dhabi jest przeznaczona dla odbiorców w różnym wieku, ale oczywiście przede wszystkim dla dzieci. Kształtowanie wrażliwości najmłodszych na ilustracje to jedna z misji organizatorów wystawy. Znaczenie strategiczne dla promowania polskiej kultury ma także nawiązanie współpracy z nowym regionem geograficznym. Abu Dhabi to jedno z najbardziej fascynujących miast Bliskiego Wschodu. Wieloetniczne społeczeństwo jest źródłem prężnie rozwijającej się oferty kulturalnej.

Więcej informacji na temat Abu Dhabi International Book Fair 2018 można znaleźć tutaj.

Za organizację polskiej wystawy na Międzynarodowych Targach Książki odpowiadają Instytut Książki, Instytut Adama Mickiewicza i Ambasada RP  we współpracy z Biblioteką Narodową.

Źródło: materiały prasowe, oprac. zespół Culture.pl

[Embed][Embed][Embed]

 

Abu Dhabi National Exhibition Centre

$
0
0

Abu Dhabi National Exhibition Centre to przestrzeń wystawiennicza w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

"Mole książkowe"– owady z polskiej ilustracji dla dzieci [galeria]

$
0
0

Polska będzie honorowym gościem 27. edycji Abu Dhabi International Book Fair odbywających się w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich od 25 kwietnia do 1 maja 2018 roku. Są to największe targi książki w krajach Bliskiego Wschodu – w 2017 roku wzięło w nich udział ponad 1320 wydawnictw z 65 krajów. Goście tegorocznych targów będą mieli okazję zapoznać się m.in. z wyjątkową tradycją polskiej ilustracji na wystawie "Mole książkowe. Motyw owadów w polskiej ilustracji dla dzieci". Stanowi ona zapowiedź przekrojowej publikacji poświęconej historii polskiej ilustracji pod redakcją Anity Wincencjusz-Patyny, która ukaże się w 2019 roku.

"2118. Anna Karasińska", reż. Anna Karasińska

$
0
0

 


Scena z przedstawienia "2118. Anna Karasińska", reż. Anna Karasińska, 2017, fot. Magda Hueckel/Nowy Teatr w Warszawie

Pierwszy spektakl z cyklu "2118" kuratorowanego przez Tomasza Platę nie zaskoczy fanów teatru Anny Karasińskiej. Ponownie do czynienia mamy z teatrem wyciszonym, zarazem zabawnym i melancholijnym. Prostym, ale nie infantylnym. Reżyserka jest konsekwentna w pielęgnowaniu swojego języka teatralnego. "2118. Anna Karasińska" snuje wizje przyszłości momentami bawiąc, momentami wprawiając w zakłopotanie i przynosząc niepokój.

Poza uzgodnioną rzeczywistość

To emblematyczne cechy teatru Karasińskiej. Od samego początku swojej ścieżki na polskich scenach artystka jasno deklarowała, co leży w obrębie jej zainteresowań:

mniej interesuje mnie sztuka, która porusza się w obszarze tzw. uzgodnionej rzeczywistości, choćby podawała nie wiem jak rewolucyjne i mądre treści. Interesuje mnie to, jak uzgodnioną rzeczywistość przekroczyć.

Karasińska serca widowni zdobyła spektaklem "Ewelina płacze" w TR Warszawa, w którym bawiła się samą sytuacją teatralną i to z obu perspektyw: wcielania się w role i oglądania scenicznej iluzji. Podobnie rozpisany był poznański "Drugi spektakl", ale jej kolejne prace ("Fantazja" – powrót Karasińskiej do TR i "Wszystko zmyślone" ze Starego Teatru w Krakowie), choć w dalszym ciągu były "teatrem o teatrze", oddalały się od samego medium jako podstawy twórczej. Karasińska zaczęła opowiadać o świecie. Ten proces zaś przebiega u niej zawsze w sposób autorski i włączający, bo Karasińska tworzy tekst w procesie prób z aktorami, za każdym razem zaczynając w niewiadomej. Nie doświadczymy więc w "2118" opowiadania o graniu i napięciach z nim związanych, a dramaturgia okaże się znacznie prostsza. Jak mówiła artystka w jednej z przedpremierowych rozmów:

Przyszłość za 100 lat jest czystą abstrakcją. Narzędzia, których zazwyczaj używam do budowania spektaklu, czyli do tworzenia sytuacji i sensów, w takiej abstrakcji nie były adekwatne. Dlatego tym razem mamy normalne przedstawienie, tzn. widz ogląda coś, co pokazujemy i nic w tej sytuacji nie mieszamy.

Scena z przedstawienia "2118. Anna Karasińska", reż. Anna Karasińska, 2017. Na zdjęciu: Dobromir Dymecki, fot. Magda Hueckel/Nowy Teatr w Warszawie

Opracowywanie braku

Nieprawdą byłoby jednak stwierdzenie, że spektakl jest łatwy i przyjemny, bo jej teatr nigdy taki nie jest (lub jest jedynie z pozoru). Tym razem opowieść dotyczy zatem możliwego kształtu rzeczywistości za 100 lat. W cyklu prezentowanym przez Nowy Teatr twórców bo oprócz przedstawienia Karasińskiej zobaczymy także spektakle Wojtka Ziemilskiego i Ani Nowak obowiązywała tylko jedna zasada: zakaz używania słowa "utopia". Jak mówił Plata, chodziło o to, by opowiedzieć o scenariuszach możliwych, nie utopijnych. Karasińska rzeczywiście nie sięga do idealizowanych wizji przyszłości, ale po raz kolejny razem ze swoim zespołem puszcza wodze fantazji, wymieniając możliwe warianty rzeczywistości.

Na początku aktorzy stoją w szeregu. Dobrze znamy ten obraz z innych spektakli reżyserki. Pada ze sceny pierwsze zdanie: "Za sto lat ci, którzy żyją teraz, nie będą już żyć". Rozpoczyna się tworząca godzinne przedstawienie seria mikroetiud osnutych wokół przewodniego motywu. 

Aktorzy, mimo że nie problematyzują wprost swojej obecności na scenie, wciąż balansują na granicy między kreacją a prywatnością. Dlatego też reżyserska obietnica "niemieszania" w oglądanej sytuacji teatralnej zdaje się tracić na adekwatności. Trudno powiedzieć, by w spektaklach Karasińskiej ktoś otrzymywał przypisaną rolę i "po prostu grał" występuje się u niej pod własnym imieniem i nazwiskiem, tworząc sytuację o rozmytych granicach. Magdalena Cielecka, Dobromir Dymecki, Monika Frajczyk, Bartosz Gelner i Magdalena Popławska występują w kostiumach, które równie dobrze mogłyby być ich prywatnymi ubraniami. Funkcjonują w prostej, ale precyzyjnej choreografii, choć można by zdziwić się, słysząc o "choreografii" w jej teatrze. Aktorzy zwykle po prostu kolejno występują z szeregu, wypowiadają się, wracają, kładą się, wstają, wymieniają się pozycjami. Względnie uporządkowane ruchy w pustce. Ale tym bywa także teatr Karasińskiej opracowywaniem braku. To spójne z jej zainteresowaniem buddyzmem i związanym z nim sceptycznym stosunkiem do tego, co pozornie ugruntowane, nazwane i sklasyfikowane. Karasińska zdaje się wierzyć w redukcję i poszukiwanie sensu w najdrobniejszych niuansach zwykle pożeranych przez bezwzględność rzeczywistości. Jak mówi:

jestem zafascynowana koncepcją braku twardej rzeczywistości. Szczególnie jeśli chodzi o osobowość.


Scena z przedstawienia "2118. Anna Karasińska" , reż. Anna Karasińska, 2017, fot. Magda Hueckel/Nowy Teatr w Warszawie

Śmiech i lęk

Widać to także w "2118", gdzie fantazje oscylują wokół transgatunkowych przemian. "Być może za 100 lat będziesz ostatnią żyjącą ośmiornicą" słyszymy. Dobromir Dymecki wije się, odgrywając agonię ośmiornicy na plaży. Za chwilę ośmiornicą staje się Magdalena Popławska, a Monika Frajczyk próbuje umilić ostatnie chwile jej życia "pieśnią prosto z serca". Choć widownia chwilami trzęsie się ze śmiechu, to także obrazy wywołujące trudny do określenia lęk. Równolegle z sytuacyjnym rozbawieniem przychodzi refleksja o planecie. To dziś szeroko dyskutowany temat, ale Karasińska daleka jest od stawiania ekologicznych diagnoz. Raczej zaprasza w świat własnego myślenia, w którym tego rodzaju rozważania się pojawiają. Dziś, kiedy często słyszymy o wymieraniu kolejnych gatunków, nietrudno przerazić się wizją świata oddalonego o jeden wiek, w którym ekosystem będzie wyglądał zupełnie inaczej i prawdopodobnie bardziej ubogo. Obok wizji dotyczących natury mamy także te związane z technologią. Za 100 lat umawiać się będziemy na randki z robotami. Taniec z mechanicznym partnerem (Dobromir Dymecki) kończy się dla Moniki Frajczyk niezborną szarpaniną pozbawioną czułości.

Miejsce zabawy?

Jako że artystka jest miłośniczką wizualnego minimalizmu, wszystko odbywa się w niemal pustej przestrzeni. Duża scena przy Madalińskiego wydaje się zbyt ogromna dla jej teatru, może nawet nieco onieśmielająca. Choć tym razem w tle zobaczymy coś nietypowego dla jej sztuk duży obiekt scenograficzny autorstwa Anny Met. Wygląda jak gigantyczna kula zgniecionej folii aluminiowej, połyskujący głaz. A może to martwy wieloryb? Obiekt zdaje się równoważyć skromność spektaklu i "dociążać go". Jest fantastyczny i przywodzi na myśl niejasne skojarzenie z dzieciństwem (kto nie uwielbiał bawić się folią aluminiową?). Ta osobliwa rzeźba w trakcie spektaklu stanowi punkt odniesienia dla ruchu aktorów, którzy mogą się za nią schować, ale i staje się płaszczyzną budowania wolnych, baśniowych skojarzeń.


Scena z przedstawienia "2118. Anna Karasińska", reż. Anna Karasińska, 2017, fot. Magda Hueckel/Nowy Teatr w Warszawie

W spektaklu "2118" teatr mógłby zdawać się miejscem zabawy i beztroski. Myśl tę wspiera także stosunek aktorów do swojego występu. Kiedy Magdalena Cielecka kładzie się inscenizując złożone w grobie ciało zjadane przez robaki, słychać śmiech. Podobnie gdy aktorka razem z Frajczyk i Gelnerem wcielają się w lisy albo kiedy Gelner i Dymecki grają dialog między żukiem a ostatnim człowiekiem na ziemi. Mikrosytuacje zdają się być budowane w oparciu o filozoficzny namysł, ale zwykle wywołują komiczny efekt. Zarazem całości nie opuszcza atmosfera melancholii. Nie tęsknoty – której przedmiot można by określić, ale trudnego do opisania smutku. Intrygujący jest ten wytworzony przez Karasińską dysonans. Być może ten kontrast jest także złudzeniem, bo w światopoglądzie artystki prawdpodobnie brak miejsca na jaskrawe opozycje. Jej opowiadanie świata jest bardzo pojemne i zdecydowanie bliższe opisywaniu sytuacji, bez etykietującego komentarza. Reżyserka razem z aktorami zdaje się sama poznawać rzeczywistość w procesie pracy nad spektaklem, rozbierać jej "twardą" wersję na serię obrazów, których istnienie nie wydawało się dotychczas oczywiste.

Zdziwienie istnieniem

W przypadku "2118" wizje orbitują jednak zwykle wokół tego, co powtarzane i znane. Futurystyczne narracje niejednokrotnie przywiodły obraz stechnizycowanej przyszłości opanowanej przez roboty albo pozbawionej sporej części żyjącej dziś fauny i flory. O ile Karasińska rzeczywiście odżegnuje się od snucia utopii, o tyle kieruje się momentami ku quasi-apokaliptycznym obrazom, które odnoszą się do wspólnych (nieco już oswojonych) lęków i nie zaskakują. Zaskakują natomiast ukryte w nich narracyjne szczegóły oraz ich zderzenie z performatywnością. Te rozważania zostają zainscenizowane z czułością i uważnością. I mimo swobodnego charakteru, nie są naiwne. W jednym z wywiadów Karasińska wyraziła rozbawienie opinią, że jej teatralny debiut "Ewelina płacze" został przez niektórych uznany za rzecz doskonale zaimprowizowaną, podczas gdy w rzeczywistości opierał się na precyzyjnej konstrukcji. Podobnie jest w przypadku jej futurystycznego przedstawienia.


Scena z przedstawienia "2118. Anna Karasińska" , reż. Anna Karasińska, 2017, fot. Magda Hueckel/Nowy Teatr w Warszawie

Nieprzypadkowo w "2118" mowa jest o ostatniej ośmiornicy albo ostatnim człowieku na ziemi. Bo teatr Anny Karasińskiej jest także w dużej mierze o samotności i sposobach radzenia sobie z nią. W jej świecie jesteśmy monadami zderzającymi się ze sobą przypadkiem, by następnie jakoś na siebie zareagować. Często tak funkcjonują w jej teatrze aktorzy. Nieustanne zdziwienie własnym istnieniem, ale i istnieniem drugiego jest ważną częścią spektakli artystki.

Uśpiona czujność

Znamiennym gestem jest też pozbawienie spektaklu osobnego tytułu. Nie wiadomo, czy to ruch kuratorski, czy reżyserski, ale na pewno pozostaje on spójny z artystyczną myślą Karasińskiej. Szczątkowa scenografia, kostiumy wyglądające jak prywatne ubrania, ledwo dostrzegalny szkic choreografii. Zupełny brak tytułu mógłby być marzeniem reżyserki. Karasińska po raz kolejny łączy nonsens i dziwność w prostych środkach. Nieskomplikowana konstrukcja spektaklu niesie w sobie jednak coś niebezpiecznego: usypia czujność. Teatr Karasińskiej jest w nieoczywisty sposób groźny zwracając się do widza w drugiej osobie, angażuje w proces konstruowania skojarzeń, ale fantazje, o jakich słyszymy ze sceny tylko potraktowane powierzchownie mogą zostać usytuowane w świecie beztroskich, dziecięcych wizji. Zainteresowanie reżyserki buddyjską filozofią, kwestiami tożsamości i konstruowania świata poprzez język łączą się w kameralne obrazy, jedynie z pozoru lekkie, w rzeczywistości zaś gęste od znaczeń i cechujące się specyficzną "grawitacją". W sposób nieoczywisty spektakl Karasińskiej wytrąca z bezpiecznej pozycji oglądającego. Choć nie jest to teatr wprost, fizycznie angażujący, to zwracanie się bezpośrednio do widza na "ty" jednocześnie skraca dystans i zmusza do zajęcia innej niż całkowicie anonimowa pozycji. Mam często wrażenie, że Karasińska czegoś od nas, widzów chce. Że rzuca nam wyzwania. Nie wiem, czy potrafimy na nie odpowiedzieć, ale jest to na pewno bardzo ważna cecha jej teatru, trudna do dostrzeżenia na pierwszy rzut oka. Choć spektakle artystki są do siebie konstrukcyjnie podobne i opierają się na powtarzających się gestach, jestem nieustannie ciekawa jej kolejnego ruchu.

 

Wyjątkowy program kulturalny wspiera polski jazz na targach jazzahead! w Bremie

$
0
0

Jazzahead! to największy showcase’owy festiwal jazzowy na świecie. Polska jest krajem partnerskim tegorocznej edycji. W dniach 19–22 kwietnia Instytut Adama Mickiewicza zaprezentuje w Bremie najciekawsze zjawiska polskiej sceny jazzowej, a od 6 kwietnia – bogaty program towarzyszący obejmujący różne dziedziny twórczości.

Siła jazzu


Monika Borzym, fot. materiały prasowe

Inicjatywa ta jest częścią zagranicznego programu obchodów 100-lecia odzyskania Niepodległości POLSKA 100, przygotowanego i koordynowanego przez Instytut Adama Mickiewicza. Jazz, który pojawił się w polskiej kulturze w 20-leciu międzywojennym, w XX wieku odegrał podobną rolę, jak narodowa muzyka romantyczna w okresie zaborów. Był twórczą ekspresją wyzwolonego narodu i czytelnym na arenie międzynarodowej wyrazem nieograniczonego potencjału rodzimej sztuki.

20 kwietnia podczas koncertu galowego zagrają Anna Maria Jopek i Leszek Możdżer oraz Maciej Obara Quartet. Dzień wcześniej, 19 kwietnia, Showcase Polish Night zaprezentuje ośmiu reprezentantów współczesnej polskiej sceny jazzowej wybranych przez międzynarodowe jury. W programie showcase’u znaleźli się tacy wykonawcy, jak Marcin Wasilewski Trio, Atom String Quartet, Kamil Piotrowicz, Kuba Więcek, High Definition Quartet, Monika Borzym i Joanna Duda oraz Piotr Damasiewicz/Power of the Horns.

Na targach pojawi się polski pawilon jako wizytówka współczesnego polskiego designu. Zaprojektowany przez Grynasz Studio lounge room to przyjazne miejsce służące nawiązywaniu kontaktów biznesowych. Jego ważnym elementem jest wystawa okładek Jazz Forum, a goście będą mogli obejrzeć specjalny anglojęzyczny numer magazynu.

 

Program towarzyszący od 6 kwietnia


Karolina Hałatek, "Terminal",
fot. dzięki uprzejmości artystki

W związku ze szczególną rolą Polski podczas tegorocznej edycji jazzahead,  Instytut Adama Mickiewicza przygotował program obejmujący koncerty, wystawy, instalację artystyczną w przestrzeni miejskiej, pokazy filmowe oraz spektakle teatralne.

Rozpoczęciem programu towarzyszącego będzie koncert w Bremen Theater, gdzie 6 kwietnia wystąpią Masecki/Rogiewicz Ragtime, Kapela ze Wsi Warszawa i teatr improwizowany Klancyk.

Kolejne dwa dni polska muzyka obecna będzie w Schwankhalle, gdzie 7 i 8 kwietnia odbędzie się  REM präsentiert – POLNISCHE ELEKTRIK 1 & 2. Program koncertów zbudowany jest wokół kompozycji powstałych w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia. Utwory m.in. Elżbiety Sikory, Eugeniusza Rudnika, Bogusława Schaeffera wykona Bremer Lautsprecher Orchester. Wydarzeniem specjalnym obu wieczorów będzie muzyczny maping na temat kompozycji Bogusława Schaeffera przygotowany przez wybitnych polskich improwizatorów Rafała Mazura i Tomasza Chołoniewskiego.

Muzyczną część programu zakończy 21 kwietnia Club Night, która odbędzie się równocześnie w pięciu bremeńskich klubach. Zagrają m.in. Łoskot, Raphael Rogiński, Hubert Zemler/Felix Kubin, Wojtek Mazolewski Quintet, Monika Lidke, Marita Alban Juarez Quartet, Wojtek Justyna Tree... Oh!? oraz Marcin Wasilewski Trio.

Przewidziane są też: wystawa sztuki współczesnej i instalacja artystyczna w przestrzeni miejskiej. Do 2 września w Muzeum Weserburg, prywatnej galerii sztuki, oglądać można wystawę "Where Does Your Heart Belong?". Otwarta w połowie marca wystawa pokazuje spektrum polskiej sztuki XX i XXI wieku obejmujące malarstwo, rzeźbę, performans, fotografię i sztukę konceptualną. "Where Does Your Heart Belong?" prezentuje dzieła artystów ze zbiorów Fundacji Signum, takich jak Magdalena Abakanowicz, Mirosław Bałka, On Kawara, Andrzej Karmasz, Eustachy Kossakowski, Jarosław Kozłowski, Katarzyna Kozyra, Edward Krasiński, Zofia Kulik, Natalia LL, Jacek Malczewski, Michał Martychowiec, Agata Michowska, Roman Opałka, Ewa Partum, Małgorzata Potocka, Grupa Sędzia Główny, Krzysztof Wodiczko i Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy).

Od 28 marca przed siedzibą Kunsthalle w Bremie prezentowana jest instalacja świetlna "Terminal"Karoliny Hałatek, efekt rezydencji artystycznej wspieranej przez IAM, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski oraz Miasto Gerlingen. "Terminal", zainspirowany doświadczeniami osób, które przeżyły śmierć kliniczną, to iluminująca nocą przestrzeń świetlna, tworząca formę dostępną z obu stron – jak przejście.

[Embed]

19 kwietnia w Bremer Zentrum Für Baukultur otwarta zostanie wystawa "Na przykład. Nowy dom polski"– zorganizowany przez Centrum Architektury pokaz dziewięciu wyjątkowych współczesnych polskich domów jednorodzinnych. Makietom towarzyszą specjalnie wykonane fotograficzne "portrety domów" Juliusza Sokołowskiego, jednego z najlepszych polskich fotografów architektury. Kuratorkami wystawy są Agnieszka Rasmus-Zgorzelska i Aleksandra Stępnikowska.

[Embed]

Publiczność w Bremie będzie miała także okazję poznać klasykę polskiego kina, m.in. filmy z muzyką Krzysztofa Komedy, krótkie metraże Romana Polańskiego, "Niewinnych czarodziejów" Andrzeja Wajdy oraz krótkometrażowe animacje Mirosława Kijowicza. W programie "Jazz’n’the Movies VI" znajdą się także "Komeda. Muzyczne ścieżki życia"  w reżyserii Claudii Buthenhoff-Duffy, "Był Jazz" w reżyserii Feliksa Falka i wystawa polskich plakatów filmowych.

Polski teatr będą reprezentować dwa spektakle: "Zrób siebie" Marty Ziółek w Theater Bremen oraz  "Cezary idzie na wojnę"Cezarego Tomaszewskiego w  Schwankwalle.

Projekt jest częścią koordynowanego przez Instytut Adama Mickiewicza międzynarodowego programu kulturalnego POLSKA 100, realizowanego w ramach  Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021.

Sfinansowano ze środków MKiDN w ramach Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021.



Źródła: materiały prasowe, oprac. zespół Culture.pl

[Embed][Embed]

Abstrakcja w malarstwie polskim 1945–2017 [galeria]

$
0
0

Wybrane prace z wystawy "Abstrakcja.pl", abstrakcja w malarstwie polskim 1945–2017. Ekspozycja czynna do 19 kwietnia do 19 sierpnia 2018, Muzeum Sztuki w Ołomuńcu. 


Najlepsze polskie dokumentalistki

$
0
0

 Anna Zamecka na gali European Film Awards, 2017,  fot. Tobias Schwarz/AFP/East News

Kiedyś spychane na margines, dziś nadają ton rodzimemu dokumentowi. Walczą z niesprawiedliwością, rysują wzruszające filmowe portrety i opowiadają o najważniejszych społecznych zjawiskach. Oto kobiety, które rządzą (lub będą rządzić) polskim dokumentem.

Przez dziesięciolecia kobiety stanowiły mniejszość w zdominowanym przez mężczyzn polskim dokumencie. Dość powiedzieć, że gdy w 2016 roku Polski Instytut Sztuki Filmowej i Stowarzyszenie Filmowców Polskich ogłosiły konkurs na najlepszy dokument ostatniego stulecia, wśród 114 prezentowanych produkcji znalazło się zaledwie sześć filmów wyreżyserowanych przez kobiety i trzy współreżyserowane. W finałowej dziesiątce nie zmieścił się natomiast żaden z kobiecych dokumentów. Dopiero przed kilkunastoma laty  sytuacja zaczęła się zmieniać, a w ostatnich sezonach to kobiety nadają ton rodzimemu dokumentowi.

Lidia Duda


Lidia Duda, fot. Maciej Biedrzycki/Forum

Historię przemiany, jaka następuje w polskim dokumencie, świetnie ilustruje historia Lidii Dudy. Gdy w 2005 roku podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego otrzymywała Złotego Lajkonika dla najlepszego polskiego dokumentu, na bankiecie wieńczącym festiwalowe zmagania traktowano ją jak powietrze. Duda wywodziła się bowiem spoza filmowego środowiska, nie ukończyła szkoły filmowej, nie działała w branżowych stowarzyszeniach, a do dokumentu trafiła jako dziennikarka. Po 13 latach, jakie minęły od tamtej chwili, trudno sobie wyobrazić polski dokument bez jej obrazów, jej wrażliwości i artystycznej konsekwencji.

Kino Lidii Dudy zbudowane jest ze współczucia. Nie ma w nim wyższości wobec bohaterów – najczęściej ludzi wykluczonych i nie oszczędzonych przez życie. Dzięki jej empatii film "U nas w Pietraszach" z 2002 roku wciąż wywołuje wielkie emocje. Wiara w bohatera przesądza o wielkości "Herkulesa", opowieści o niepełnosprawnym chłopcu z śląskich familoków. W "Uwikłanych" reżyserka pokazała historię pedofila i jego ofiary bez ocen, lecz z chęcią zrozumienia.

Hanna Polak


Hanna Polak, fot. Kristine Barfod / Danish Documentary

Gen filmowej wojowniczki ma w sobie także Hanna Polak, reżyserka , dla której kamera jest orężem w walce o tych, którzy sami nie mają siły o siebie walczyć.

W 1999 roku na moskiewskim Dworcu Kurskim Hanna Polak spotkała trójkę małych dzieci wąchających klej. Były jednymi z dziesiątek bezdomnych dzieci żyjących tam bez jakiejkolwiek opieki. W rozmowie z Culture.pl Polak mówiła o tym spotkaniu:

Nie mogłam pojąć, że te dzieci faktycznie nikomu nie były potrzebne, nikt ich nie szukał, nikogo nie obchodziły. Po prostu żyły na ulicy - żyły i umierały.

W Rosji założyła fundację pomagającą dzieciom ulicy, a wraz z Andrzejem Celińskim zrealizowała film"Dzieci z Leningradzkiego", wstrząsający portret ludzi, których społeczeństwo wolało nie dostrzegać. Dzięki niej cały świat dowiedział się o ich losie. "Dzieci z Leningradzkiego" w 2005 roku nominowane były do Oscara dla najlepszego dokumentu, a  niedługo później także do dwóch nagród Emmy.

Dziesiątki nagród przyniósł jej także kolejny "rosyjski" film – "Nadejdą lepsze czasy", portret młodej dziewczyny wychowującej się na podmoskiewskim wysypisku śmieci. Polak realizowała go przez 14 lat, wielokrotnie odwiedzając w tym czasie bohaterkę i jej bezdomnych towarzyszy. Stworzyła film będący świadectwem dużej artystycznej klasy i wielkiego serca.

 

Agnieszka Zwiefka


Agnieszka Zwiefka, fot, Tomasz Pietrzyk/Agencja Gazeta

Historie bezdomnych opowiada także następna nasza bohaterka – Agnieszka Zwiefka, kolejna spośród społeczniczek polskiego dokumentu.

Jej debiut, zrealizowany w 2013 roku film "Albert Cinema", opowiadał o mieszkańcu schroniska im. Brata Alberta, bezdomnym alkoholiku, który z pomocą ośrodka kręcił film, by dzięki niemu móc spotkać się ze swoim synem.

O wykluczonych opowiadała też głośna  "Królowa ciszy". Zwiefka rysowała w niej portret głuchoniemej romskiej dziewczynki, która w bollywoodzkich filmach znajduje drogę ucieczki od swojej smutnej rzeczywistości. W tym kreacyjnym dokumencie (wykorzystującym m.in. musicalowe sekwencje à la Bollywood) reżyserka opowiadała o podwójnym wykluczeniu. Jej bohaterka była wyrzutkiem w swoim środowisku, a z racji przynależności do mniejszości romskiej była też spychana na margines przez polskie społeczeństwo.

Dziś Agnieszka Zwiefka pracuje nad kolejnym portretem mocnej kobiety – przygotowywane przez nią "Blizny" opowiedzą historię byłej partyzantki i ideolożki ruchu wyzwolenia Tamili na Sri Lance, która mimo śmiertelnego zagrożenia wraca na wyspę, aby spotkać się z dawnymi towarzyszkami.

Maria Zmarz-Koczanowicz


Maria Zmarz-Koczanowicz, fot. Krzysztof Gutkowski/AG

W ciągu 35 lat, jakie minęły od premiery jej debiutanckiego filmu, nakręciła niemal 40 dokumentów. Jest jedyną polską dokumentalistką, która doczekała się własnego wydania DVD w prestiżowej serii "Polska Szkoła Dokumentu" Narodowego Instytutu Audiowizualnego (pozostałe reżyserki obecne w tej serii – Krystyna Gyrczełowska, Danuta Halladin i Irena Kamieńska – wystąpiły w tej serii w tercecie).

Już w latach 80. stworzyła własny dokumentalny styl. W jej filmach socjologiczne obserwacje mieszały się z ironicznym komentarzem i dystansem wobec przedstawianych problemów. Zmarz-Koczanowicz wbrew modzie obowiązującej od lat w polskim dokumencie, często portretowała nie pojedynczych bohaterów, lecz społeczne zjawiska.

W "Nie wierzę politykom" opowiadała o młodzieży, w "Dzieciach rewolucji" przyglądała się konsekwencjom przemian ustrojowych w Polsce, Czechach, Niemczech i na Węgrzech, a w "Moim marcu" i "Dworcu Gdańskim"– o wydarzeniach marca '68. W "Bara bara" przyglądała się fenomenowi disco-polo, a w "Miłości do płyty winylowej"– kulturze techno. Stworzyła wiele portretów dokumentalnych poświęconych ludziom polityki i kultury: gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu, Czesławowi Miłoszowi, Jerzemu Grotowskiemu, Adamowi Michnikowi i Leszkowi Kołakowskiemu.

Wierna swojemu socjologicznemu instynktowi opowiadała o społeczno-politycznych przemianach, stając się "najbardziej wnikliwym portrecistą współczesności", jak pisał o niej Łukasz Maciejewski. 

Jolanta Dylewska


Jolanta Dylewska, fot. Tomasz Wiech / Agencja Gazeta

Jeśli o Marii Zmarz-Koczanowicz można mówić jako kronikarce najnowszej polskiej historii, to Jolantę Dylewską nazwać by trzeba strażniczką żydowskiej pamięci. Znakomita operatorka filmowa ("Pokot", "Tulpan") swoją dokumentalną twórczość traktuje jako hobby, a każdemu z filmów poświęca długie lata, budując je z nagrań z prywatnych archiwów i starych filmowych kronik.

Tak powstały pierwszy dokumentalny film Dylewskiej – "Kronika powstania w getcie warszawskim wg Marka Edelmana" z 1993 roku. Reżyserka połączyła opowieść Edelmana z kadrami przedstawiającymi mieszkańców getta skazanych na zagładę. W jej filmie wstrząsające ujęcia zastygają na ekranie, a bezimienne ofiary Holokaustu stają się rozpoznawalne.

W rozmowie z Katarzyną Bielas z "Gazety Wyborczej" mówiła:

Pisano, że z masy wydobyłam człowieka, że to zasługa, a ja, gdzieś w środku, miałam poczucie winy. Pokazałam konkretnych ludzi, ale ci ludzie byli filmowani w sytuacjach ekstremalnych, w upokorzeniu. Nikt nie chce być oglądany w takim momencie, a ja ich pokazałam.

Archiwalne materiały były też surowcem reżyserki w kolejnych, niezwykłych filmach – wojennym "Children of the Night" z 1999 roku i "Po-lin. Okruchach pamięci" z 2008 roku, w którym opisywała polsko-żydowski świat przedwojennej Polski, który po 1939 roku przestał istnieć.

Karolina Bielawska


Karolina Bielawska, fot. ⓒ POLITYKA / Leszek Zych

Karolina Bielawska ma szczęście do postaci fascynująco niejednoznacznych: silnych, a zarazem bezbronnych, odważnych, ale niewytrzymujących konfrontacji ze światem.

W "Warszawie do wzięcia" z 2009 roku Bielawska (wraz z Julią Ruszkiewicz) opowiadała historię trzech młodych dziewczyn z popegeerowskich wsi, które wyjeżdżają do Warszawy, kierowane marzeniem o nowym, lepszym życiu. Pokazywała zderzenie marzeń i smutnej prozy codzienności, zdając relację z frontu walki z góry skazanej na niepowodzenie. 

O walce mówiła także w kolejnym głośnym dokumencie –"Mów mi Marianna", historii transseksualnej Marianny, która w wieku 40 lat decydowała się poddać operacji zmiany płci. Film Bielawskiej był opowieścią o potrzebie miłości i akceptacji, relacją przeprowadzaną z perspektywy osoby bardzo bliskiej, współczującej i oddanej. W efekcie powstał jeden z najpiękniejszych polskich dokumentów ostatnich lat, za który Bielawska otrzymała ponad 20 nagród na polskich i światowych festiwalach.

Anna Zamecka


Anna Zamecka, fot. Albert Zawada / AG

Spośród wszystkich gwiazd polskiego dokumentu, jej gwiazda rozbłysła najbardziej spektakularnie. Anna Zamecka ma na koncie zaledwie jeden film i kilkadziesiąt nagród najważniejszych festiwali filmowych świata. Jej debiutancka "Komunia" w ostatnich kilkunastu miesiącach zgarniała nagrody festiwali w Locarno, Amsterdamie czy Lipsku.

Zasłużenie, bo "Komunia" to jeden z najpiękniejszych dokumentów ostatnich lat. Opowiada historię 14-letniej Oli, która wraz z ojcem i autystycznym młodszym bratem żyje w prowincjonalnym polskim miasteczku. Matka odeszła od nich, by zamieszkać z nowym partnerem, dlatego teraz to Ola zajmuje się rodziną i marzy, że pewnego dnia rodzice znowu się zejdą.

Zamecka odrysowała jej portret ani na chwilę nie popadając w ckliwe wzruszenie czy reporterski interwencjonizm. Mówiła o emocjach bohaterki – jej tęsknocie, poczuciu samotności, potrzebie normalności. "Komunia", bolesna i piękna zarazem, stała się zapowiedzią wielkiego dokumentalnego talentu, na którego kolejne owoce z pewnością nie będziemy musieli długo czekać.

Elwira Niewiera


Elwira Niewiera, fot. Leszek Zych/Polityka

Specjalistką od niezwykłych dokumentalnych portretów jest także kolejna z naszych bohaterek – Elwira Niewiera, autorka dwóch świetnych dokumentów – "Efektu domina" oraz "Księcia i dybuka" zrealizowanych wspólnie z Piotrem Rosołowskim.

Jako reżyserski duet twórcy po raz pierwszy wystąpili w 2014 roku, prezentując "Efekt domina", historię Rafaela i Natashy, pary żyjącej w stolicy Abchazji – republiki odseparowanej od Gruzji i znajdującej się pod rosyjską kontrolą. On był ministrem sportu i bohaterem narodowej sprawy, ona, dużo od niego młodsza –  rosyjską śpiewaczką operową, która w małej republice uznawana była za obywatelkę drugiej kategorii. U Niewiery i Rosołowskiego ich miłosny dramat splatał się z dramatem Kaukazu, rozdartego przez narodowe antagonizmy i wielką politykę.

O tym, że Niewiera i Rosołowski z osobistej historii bohatera potrafią uczynić metaforę losów zbiorowości, przekonuje także ich najnowszy film – "Książę i dybuk". Podążają w nim śladami Michała Waszyńskiego (1904–1965), filmowca, który uciekając przed nietolerancją, nieustannie zmieniał tożsamość. Ukrywał swoje żydowskie korzenie, orientację seksualną i klasową przynależność.  Poprzez jego historię Niewiera i Rosołowski stworzyli opowieść o środkowoeuropejskim losie, żydowskiej tożsamości i burzliwej historii XX. wieku. W 2017 roku podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji za swój film otrzymali nagrodę "Venezia Classici" dla najlepszego filmu dokumentalnego o kinie.

Aneta Kopacz


Aneta Kopacz, styczeń 2013, fot. Krzysztof Kuczyk / Forum

Trudno wyobrazić sobie mocniejsze wejście do filmowej branży. Już za swój dokumentalny debiut Aneta Kopacz otrzymała niemal 30 festiwalowych nagród, a także nominację do Oscara dla najlepszego dokumentu krótkometrażowego.

Jej "Joanna" była intymnym portretem kobiety chorej na nowotwór, która przygotowywała rodzinę na swoją nieuchronną śmierć. W 40-minutowej impresji Kopacz opowiedziała o emocjach, jakie towarzyszyły bohaterce w jej codziennej walce ze słabościami, chorobą i rozpaczą.

Dokument Kopacz zrodził się z zaufania i bliskości, jakie połączyły reżyserkę z bohaterką filmu, ale "Joanna" uwodziła czymś jeszcze – wizualnym pięknem i sensualnością kadrów. Zdjęcia Łukasza Żala (nominowanego do Oscara za zdjęcia do"Idy") były jak dotyk, pozwalały widzowi muskać rzeczywistość tytułowej bohaterki, poczuć temperaturę ich świata, jego zapachy i smaki.

W 2018 roku na telewizyjne ekrany trafił sześcioodcinkowy serial dokumentalny Anety Kopacz "Art-B. Made in Poland" opowiadający o jednej z największych polityczno-gospodarczych afer lat 90.

Agnieszka Elbanowska


Agnieszka Elbanowska, fot. Tomasz Urbanek/East News


W ciągu kilku ostatnich lat Agnieszka Elbanowska wyrosła na czołową przedstawicielkę jednego z najtrudniejszych filmowych gatunków – komedii dokumentalnej. W 2013 roku zachwycała "Niewiadomą pana Fasta" o emerytowanym profesorze matematyki, który po latach spędzonych w Stanach Zjednoczonych powraca do Polski, by znaleźć młodą, piękną kobietę. W krótkim "Polonezie" z 2016 roku z ironią pokazała konkurs na największego patriotę odbywającym się w jednym z prowincjonalnych polskich miasteczek, a w "Pierwszym Polaku na Marsie" kreśliła portret pana Kazimierza, który mimo ukończonych 60 lat marzy o tym, by polecieć na Marsa i bierze udział w selekcji zorganizowanej przez amerykańską misję Mars One.

W kolejnych filmach Elbanowska sięga do tradycji komedii dokumentalnej, której mistrzem był w polskim kinie Marek Piwowski. Ale w przeciwieństwie do Piwowskiego, któremu zdarzało się drwić z bohaterów i ich ośmieszać, reżyserka "Poloneza" opowiada o swoich postaciach bez protekcjonalności czy śladu szyderstwa. Jej dokumentalne portrety kreślone są z sympatią i zrozumieniem. I pewnie dlatego są jednocześnie tak wzruszające i nonsensownie zabawne.

Źródła: Wysokie Obcasy, inf. własne.

[Embed]
[Embed]
[Embed]

"Back to Front. Polish Exhibitions on Show" [galeria]

$
0
0

Targi designu Salone del Mobile w Mediolanie to najbardziej prestiżowe i największe pod względem liczby wystawców i odwiedzających na świecie wydarzenie związane z projektowaniem. Obok komercyjnej części targowej w Mediolanie prezentowanych jest w tym czasie wiele wystaw w ramach Tygodnia Designu organizowanego w różnych dzielnicach miasta.

Kluczową dla prezentacji kuratorskich, najbardziej pożądaną i renomowaną przestrzenią wystawienniczą Mediolanu, jest muzeum La Triennale di Milano. Kierują do niego swe kroki niemal wszyscy uczestnicy Tygodnia Designu.

Instytut Adama Mickiewicza już po raz szósty zaprezentuje najciekawsze zjawiska polskiego designu w Mediolanie, jednak po raz pierwszy będzie to wystawa o charakterze historycznym.
“Back to Front. Polish Exhibitions on Show” skoncentruje się nie na obiektach, ale na unikatowym zjawisku, jakim było projektowanie ekspozycji reprezentujących Polskę na wystawach światowych w latach 40., 50., i 60. XX wieku, momentu niezwykle intensywnego rozwoju tej dziedziny. Wysoki poziom artystyczny i kreatywność wystawiennictwa tego okresu sprawia, że jest ono traktowane jako dzieło/forma sztuki i porównywane do polskiej szkoły plakatu. Podobnie jak plakat często wymiar funkcjonalny wystawy stawał się mniej istotny niż jej forma, która była traktowana także jako dzieło czy wypowiedź artystyczna.
Prezentacja w La Triennale di Milano zapewni wystawie nie tylko prestiżową lokalizację i duże zainteresowanie publiczności, ale co bardzo istotne linia programowa La Triennale tworzy idealną przestrzeń dla wystaw narracyjnych, związanych mniej z produktem, a bardziej z historią idei i wizji projektantów, wymagających więc od widza skupienia i refleksji.

Projekt jest częścią międzynarodowego programu kulturalnego towarzyszącego setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości – POLSKA 100.
Sfinansowano ze środków MKiDN w ramach Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017-2021.
Organizator: Instytut Adama Mickiewicza pod marką Culture.pl

Kuratorka: Katarzyna Jeżowska
Aranżacja przestrzeni: Marcin Kwietowicz
Identyfikacja graficzna: Marian Misiak

Kajetan Obarski – prace [galeria]

Musée des Arts Décoratifs

$
0
0

Musée des Arts Décoratifs (MAD) to instytucja o szczególnej historii i charakterze, ciesząca się dużą renomą i poważaniem na skalę międzynarodową. Powstała na przełomie XIX i XX wieku jako organizacja not-for-profit, powołana przez stowarzyszenie kolekcjonerów i miłośników sztuki w celu promowania osiągnięć designu oraz budowania współpracy pomiędzy sektorami kultury, wzornictwa i przemysłu. W muzeum można dziś oglądać 6 000 obiektów stanowiących przegląd historii sztuki użytkowej od czasów średniowiecznych po współczesne wzornictwo.

Fabryka obrazów w Paryżu: "Roman Cieslewicz. La fabrique des images"

$
0
0

Od 3 maja do 23 września 2018 roku Musée des Arts Décoratifs w Paryżu prezentuje największą dotychczas wystawę monograficzną poświęconą Romanowi Cieślewiczowi – kluczowej postaci projektowania graficznego drugiej połowy XX wieku, wybitnego przedstawiciela polskiej szkoły plakatu, który po przybyciu do Francji zdobył światowe uznanie.

Eklektyczna twórczość Cieślewicza (1930–1996) obejmowała wiele dziedzin: od plakatu, poprzez fotomontaż, grafikę wydawniczą i ilustracje, aż po reklamę. Artysta poddawał refleksji otaczający świat i aktualne wydarzenia, a w kolażach i fotomontażach wykorzystywał wizerunki znanych postaci i ikon popkultury. Ponad 700 dzieł prezentowanych na wystawie w Musée des Arts Décoratifs ułożono zarazem tematycznie i chronologicznie. Po raz pierwszy zaprezentowano archiwa artysty przechowywane w IMEC (Institut Mémoires de l’édition contemporaine) – niezwykłe materiały z ponad 350 ułożonych tematycznie pudeł wypełnionych codziennie zbieranymi wycinkami z prasy. Obok takich motywów wizualnych, jak oko, dłoń czy koło, zobaczymy wśród nich wizerunki Che Guevary i Mona Lisy.


Roman Cieślewicz, "Moda Polska", 1959,
fot. materiały prasowe

Urodzony we Lwowie Roman Cieślewicz studiował na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, którą ukończył w 1955 roku. Szybko stał się ważną postacią polskiej szkoły plakatu, której charakter i styl odnowił w latach 50., a jego wpływ i sława wykroczyły poza granice kraju. Jednak kontekst polityczny i chęć skonfrontowania twórczości z "zachodnimi nowatorami" skłoniły go do podjęcia decyzji o emigracji. W 1963 roku artysta osiedlił się w Paryżu; zatrudniony przez Petera Knappa jako projektant szaty graficznej, podjął współpracę z magazynem "Elle" i został jego dyrektorem artystycznym. W 1967 roku stworzył projekt graficzny dla nowo powstałego czasopisma, "Opus International". Współpracował również z magazynem "Vogue", z wydawnictwem "10/18", z dziennikarzem i fotografem Jacques-Louisem Delpalem.

Szybko porzucił estetykę wizualną i techniki malarskie, które stosował, pracując w Polsce, na rzecz fotomontażu. Wciąż jednak uważał za swoją misję zarówno intelektualne, jak i estetyczne kształcenie szerokiej publiczności. Mówił, że pełni funkcję "zwrotniczego siatkówki" (un aiguilleur de rétine), którego praca polega na "oczyszczaniu oka" (dépolluer l’oeil). Obok realizacji prac na zamówienie, w swojej pracowni tworzył niezależnie serie kolaży i fotomontaży, które nazywał "kolażami powtarzalnymi" (collages répétitifs) i "kolażami scentrowanymi" (collages centrés). Składały się one na niezwykłe cykle graficzne, takie jak "Zmiana klimatu" czy też "Brak wiadomości, dobre wiadomości". Jako członek grupy artystycznej Ruch Paniczny (le mouvement Panique), założonej w 1960 roku przez Fernando Arrabala, Rolanda Topora, Alejandro Jodorowskiego i Oliviera O. Oliviera, zaprojektował w 1976 roku gazetę "Kamikaze. Revue d'information panique".        


Roman Cieślewicz, "Zoom contre la pollution de l'oeil",
plakat, 1971, fot. materiały prasowe

Musée des Arts Décoratifs zorganizowało pierwszą dużą wystawę twórczości Romana Cieślewicza w 1972 roku. Centrum Georges Pompidou otworzyło poświęconą mu retrospektywę w 1995 roku, a Musée de Grenoble w 2001 roku. Na obecnej ekspozycji widz zanurza się w bogatym świecie grafiki złożonym z plakatów, reklam, okładek czasopism. Może obejrzeć filmy wideo artysty i pieczołowicie odtworzoną pracownię, a dzięki temu poznać oryginalne procesy twórcze Cieślewicza ("fabryka obrazów"), jego zainteresowania artystyczne (dadaiści, rosyjska awangarda, Bruno Schulz) i przyjaźnie (z Toporem, Arrabalem, Depardonem i innymi).

Wystawie w Musée des Arts Décoratifs – instytucji posiadającej jeden z najbogatszych i najstarszych zbiorów graficznych we Francji – towarzyszy bogato ilustrowana publikacja zawierająca teksty napisane przez ludzi, którzy znali Romana Cieślewicza osobiście.

 

Musée des Arts Décoratifs (MAD) to instytucja o szczególnej historii i charakterze, ciesząca się dużą renomą i poważaniem na skalę międzynarodową. Powstała na przełomie XIX i XX wieku jako organizacja not-for-profit, powołana przez stowarzyszenie kolekcjonerów i miłośników sztuki w celu promowania osiągnięć designu oraz budowania współpracy pomiędzy sektorami kultury, wzornictwa i przemysłu. W muzeum można dziś oglądać 6 000 obiektów stanowiących przegląd historii sztuki użytkowej od czasów średniowiecznych po współczesne wzornictwo.

Kuratorka wystawy: Amélie Gastaut

Wystawa jest organizowana we współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza jako część międzynarodowego programu kulturalnego POLSKA 100, realizowanego w ramach  Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021. Sfinansowano ze środków MKiDN w ramach Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021.


Źródło: materiały prasowe, oprac. zespół Culture.pl

Od Szalonego Grzesia po Bezrobotnego Froncka. Pradzieje polskiego komiksu, część I

$
0
0

Obrona Warszawy we wrześniu 1939 roku. Dwóch chłopców czyta polską edycję niedzielnego dodatku z Myszką Miki, stojąc wśród ruin Warszawy, fot. Julien Bryan/wikimedia.org

Polskiego komiksu dawne dzieje, kto to czyta ten się śmieje. Choć i nieraz się zasmuci, bo młodzieńcze lata rodzimych "wesołych obrazków", jak dawniej mówiono, przypadały na niewesołe czasy – sanacji, okupacji i "ludowej demokracji".  

Polska chce mieć siły zbrojne, 
A więc poszedł Grześ na wojnę. 
Zaraz nabrał gęstej miny, 
Drżyjcie Czechy i Rusiny! (…) 

Tymi słowami rozpoczął się pierwszy komiks polski, "Ogniem i mieczem, czyli przygody szalonego Grzesia" z 1919 roku, groteskowa opowieść z czasów walk o granice II RP. Zatem rodzime historyjki zbliżają się do setnego jubileuszu, choć ich korzeni możemy doszukiwać się jeszcze w wieku XIX: w dziecięcych "powieściach obrazkowych", gdzie pod ilustracjami umieszczano wierszowany tekst i w satyrycznych ilustracjach prasowych.   

Wspomnieć tu należy przede wszystkim Franciszka Kostrzewskiego, rysownika warszawskiego "Tygodnika Ilustrowanego". Postanowił on "tworzyć rzeczy małe, wesołe, tanie i na czasie". Takim prakomiksami były jego rysunkowe cykle, np. o perypetiach Jedynaka i Jedynaczki. To dydaktyczne, acz niepozbawione humoru opowieści o losach (od kołyski aż po grób) rozpieszczonych dzieci ziemiańskich, niegarnących się do wiedzy ani do pracy, za to marnujących swój czas na zbytkach.  

Wróćmy do Grzesia. Na pomysł rysunkowej serii, która ukazywała się w satyrycznym lwowskim piśmie "Szczutek", wpadł karykaturzysta Karol Mackiewicz. Dołączył do niego literat Stanisław Wasylewski, by tworzyć, jak sam stwierdził "odpowiednio głupkowate podpisy". 

Grześ walczył wszędzie tam, gdzie była ku temu okazja: z Ukraińcami o Lwów, z bolszewikami, z Niemcami w Wielkopolsce i na Śląsku. Poczciwa twarz, z daleka widać, że chłopak z ludu. Ma w sobie coś ze Szwejka Haška (z tą różnicą, że Szwejk do bitki się nie garnął), poza tym słabość do kobiet i awanturniczego stylu życia.


Fragment planszy z komiksu "Ogniem i mieczem, czyli przygody szalonego Grzesia", scenariusz: Stanisław Wasylewski, rysunek: Kamil Mackiewicz, Leon Prauziński, wydawnictwo: Wydawnictwo Komiksowe, rep: Dagmara Smolna

W odróżnieniu od sympatycznego Grzesia, jego wrogowie są tchórzliwi ("Rusin zmyka, portki gubi") i bestialscy ("bowiem brzydki to postępek, przerżnąć komuś piłą pępek" - mówi narrator, gdy bolszewicy oprawiają Grzesia). Zresztą sam Grześ od okrucieństwa nie stroni: schwytanego paskarza, każe rozerwać końmi, co zostało odpowiednio zilustrowane fruwającymi kończynami. Kontynuacją cyklu były opowiastki o jego dzieciach, bliźniakach Kubusiu i Bubusiu, którzy raz to gonią spekulanta, raz to rozstrzeliwują bolszewickich szpiegów, a wszystko to już nie w "Szczutku", tylko w pisemku adresowanym do dzieci od sześciu do dwunastu lat.

Nieco później na Śląsku działał Hanys Kocynder. Nazwisko jego znaczy po śląsku "wesołek", a historie o nim ukazywały się w satyryczno-politycznym piśmie o tej samej nazwie. Też miały swój wymiar propagandowy - bohater, choć kawał łobuza, od małego "klnie pieronie i pije hojnie", to świadomość narodową ma i wie, że w plebiscycie trzeba głosować za Polską. Komiks opowiadał dzieje jego burzliwego żywota, w którym zdążył m.in. zaznać teksańskiej gorączki złota i walczyć na wszystkich frontach Wielkiej Wojny, aż do momentu, kiedy wrócił w rodzinne strony i swym patriotyzmem dawał przykład innym.

Ucieszne przygody dla starych i młodych


"Pat i Patachon", Wacław Drozdowski, wydawnictwo: "Republika", 1935, fot. https://komiksbaza.pl

Komiks dwudziestolecia był przede wszystkim zjawiskiem prasowym, samodzielne albumy należały do rzadkości. Od pierwszego numeru w 1923 roku prym w historyjkach obrazkowych wiódł łódzki "Express Ilustrowany" - najpopularniejsza gazeta brukowa w Polsce. Komiksowe paski autorstwa Stanisława Dobrzyńskiego korespondowały z sensacyjną treścią pisma: opowiadały miłosne historie "lodzermenschów" (Don Juan Cyperman, Lola Gzyms), często o lekkim zabarwieniu erotycznym. Zresztą nie tylko heteronormatywnym, jak w króciutkiej historyjce o transwestycie Loulou, "chlubie i ozdobie Łodzi". 

W latach 30. pojawiły się też pisemka adresowane do dziatwy. Oddajmy głos Henrykowi Jerzemu Chmielewskiemu, który w swojej autobiografii "Urodziłem się w Barbakanie" pisał: 

Ucho przestawało mnie boleć natychmiast, kiedy mamusia kupiła pisma komiksowe. Kolorowe komiksy drukowano na pierwszej i ostatniej stronie tygodników "Karuzela", "Świat Przygód", "Tarzan" (...) Pisemka te ukazywały się raz na tydzień i kosztowały 10 groszy. (...) Kiedy czytałem "Karuzelę", a w niej komiks pt. Ferdek i Merdek miałem 10 lat. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w 1966 roku pojechałem do USA i w tamtejszych gazetach zobaczyłem te same postacie w przygodach marynarza Popeye!

Powszechną praktyką było polonizowanie zapożyczonych bohaterów. Superman przyjął słowiańskie imię Burzan, a cykl jego przygód zatytułowano "Nadczłowiek jutra". Po katastrofie planety Krypton wylądował gdzieś w okolicach Kalisza, a przysposobiła go rodzina warszawskich fabrykantów. Flash Gordon był Błyskiem Gordonem, ale w innej gazecie już Jackiem Żegotą, "typem nowoczesnego rycerza polskiego". Spolszczono też Tarzana – nie dość, że pomagał on polskim podróżnikom w Afryce, to jeszcze na koniec okazało się, że sam jest ich rodakiem, zaginionym za młodu Stasiem Karolkiem Smolkowskim. Betty Boop figurowała jako Baśka Figlarka w "Wiosence", pisemku dla dziewcząt. Kaczor Donald bawił czytelników "Gazetki Miki" jako Kaczorek Zadziorek, a Goofy w IKC był pospolitym... Psem Burkiem. Zabieg ten stosowano również w dorosłej prasie. Adamson, bohater arcypopularnej szwedzkiej serii, w Ilustrowanym Kurierze Codziennym nazywał się Agapit Krupka, ale w innych tytułach można go było spotkać jako Ildefonsa Kopytko albo Mikołaja Doświadczyńskiego. 


"Czwarta księga przygód Koziołka Matołka", okładka

Historyjki, zarówno te dla dzieci jak i dla dorosłych, z reguły opatrzone były podpisami (często wierszowanymi), dymki pojawiały się niezwykle rzadko. Pionierski w tej kwestii był importowany z Danii "Pan Bujdalski i Kaczorek" (w oryginale "Peter og Ping"), komiks zresztą całkiem zabawny. Pierwszy z tytułowej dwójki, Pan Bujdalski – raz wykazuje się nie lada sprytem, raz nie lada głupotą, zawsze jest jednak mistrzem ciętej riposty. Wtóruje mu w tym Kaczorek (w pierwowzorze zwierzątko było pingwinem), który komentuje sytuacje z drugiego planu.  

Jednakże, Polacy nie gęsi i historyjki narysowane przez rodzimych twórców też mieli. Hitem wydawniczym były, znane zresztą do dziś, serie stworzone przez duet Kornel Makuszyński/Marian Walentynowicz – o Koziołku Matołku czy o Małpce Fiki-Miki. Walentynowicz wykreował jeszcze na potrzeby prasy dziecięcej takie postacie jak zająca Imć Tchórzaka czy urwisa Jurka Czupurka, obu wysyłając w podróże w egzotyczne krainy. Dookoła świata wędrowała też Fucinka z komiksu Stefanii Bańdo-Stopkowej, stylizowanego na dziecięce bazgroły. Fucinka powstała z plamy atramentu, więc młodszy o dwie dekady Tytus de Zoo nie był jedynym przypadkiem takiego osobliwego poczęcia w polskim komiksie. 

Poczet obieżyświatów


"Przygody Bezrobotnego Froncka", Franciszek Struzik, 1936, Katowice, "Polonia", fot. Biblioteka Narodowa Polona

Na najpopularniejszy typ komiksowego bohatera przedwojnia język polski zna wiele określeń: niebieski ptak, ancymon, powsinoga, drapichrust, wisus, andrus, itd. Często dobierano ich w pary, skomponowane na zasadzie przeciwieństw: jeden długi i chudy, drugi przy tuszy i niski. Jak Flip i Flap, którzy zresztą też doczekali się komiksowej historyjki o sobie w ówczesnej prasie. 

W tej kategorii przodowali Pat i Patachon. Oni również trafili do komiksu wprost ze srebrnego ekranu – ich rysunkowe odpowiedniki wzorowane były na dwóch szalenie wówczas popularnych duńskich komikach. Pewnego razu do redakcji "Expresu Ilustrowanego" nie dostarczono na czas matryc z Kopenhagi i dalsze rysowanie serii zlecono grafikowi Wacławowi Drozdowskiemu. Od tego czasu nabrali lokalnego sznytu. Mieszkali w mieście o wdzięcznej nazwie Grajdołek (a które ze wszech miar przypominało ówczesną Łódź), a plansze zaroiły się od postaci, które można było spotkać na rogach polskich ulic - woźniców, stójkowych i podwórkowych rzezimieszków. 

Z galerii rysunkowych obiboków można jeszcze wspomnieć Bezrobotnego Kubę, który kręcił się po Łodzi kombinując skąd wziąć forsę, albo Pączka i Strączka, dla których "praca to najgorszy wynalazek". Tym ostatnim trzeba jednak zwrócić honor, gdyż w miarę rozwoju serii znaleźli sobie uczciwe zajęcie, a mianowicie powołali agencję detektywistyczną.

Wśród tej galerii łazików, czasem nieśmiało zamajaczyli gdzieś na horyzoncie stateczni mieszczanie, jak w cyklach "Rozkosze i przykrości pana Wyżerki z rodziną" czy "Tarapaty wuja Łyka, który chętnie piwo łyka, i radości cioci Ali, która postęp sobie chwali", gdzie główny konflikt zawarto już w tytule. Był jeszcze Pan Hilary, kresowy ziemianin z opowiastki Antoniego Bogusławskiego i Kamila Mackiewicza, choć poza pochodzeniem z innej klasy, niewiele się różnił od poprzednich w swojej bezmyślności i umiłowaniu do hulaszczego trybu życia. Polskie gwiazdy filmowe też dorobiły się własnych historyjek. Mowa tu o Lopku i Dodku, czyli Kazimierzu Krukowskim i Adolfie Dymszy. Notabene, w komiksowej wersji Dymsza też był sympatycznym cwaniakiem z warszawskiej ulicy. 

W rzeczywistości dobrze znanej czytelnikom zakorzeniony był również Bezrobotny Froncek, bohater tasiemcowej serii Franciszka Struzika ukazującej się przez ponad 7 lat w sensacyjnym katowickim dzienniku "Siedem groszy". Froncek niesłychanie nakręcał sprzedaż tego pisma, należącego do przywódcy chadecji Wojciecha Korfantego. O jego popularności niech poświadczy fakt, że w 1939 roku gazeciarze z Katowic zgodzili się przeznaczyć część swoich zarobków na Fundusz Obrony Narodowej, życząc sobie jednak, by zakupiony z tych środków bombowiec nazwano na cześć bohatera ich ulubionego komiksu. 

Sam miał piękną kombatancką kartę – armia Hallera, wojna z bolszewikami, powstania śląskie - choć co mu po tym, jak zmuszony głodem musi w jednym odcinku sprzedać medal ("Żyć jakoś przecie trzeba, a za męstwo za zasługi, zawsze laury zbiera – drugi"). Chodziłwięc po prośbie albo na robotę w biedaszybie, czasem policja przyskrzyniałaza włóczęgostwo (wtedy się cieszył, że ma za darmo strawę i dach nad głową). Wjednym odcinkuudaje mu się zarobić na kryzysie w osobliwy sposób – staje w lunaparku z przewieszoną przez szyję tabliczką "To jest kryzys" (jedno uderzenie 10 groszy). Choć z natury pogodny, czasem życie dawało mu się we znaki. Jak wyliczył badacz polskiego komiksu Adam Rusek, w 1932 roku, pierwszym roku swoich przygód,trzykrotniepróbował popełnić samobójstwo.  

Z czasem radził sobie coraz lepiej. Wygrał dwukrotnie pokaźną sumkę na loterii, ale żeby podtrzymać komiksowy koncept musiał fortunę szybko stracić. Jak pisał redaktor "Siedmiu groszy"Bohdan Surówka:  

"Bezrobotny Froncek" idzie śmiało przez życie i na pewno dawno już by znalazł dobrą posadę, gdyby nie to, że właśnie jest – "Bezrobotnym Fronckiem".  

Froncek pojawiał się też wszędzie tam, gdzie działo się coś na świecie: kibicował podczas Olimpiady w Berlinie, obserwował hiszpańską wojnę domową, wspierał Abisyńczyków w walce z faszystowskimi Włochami, bawił w Chinach i w Palestynie. Zresztą nie on jeden, bo popularnym chwytem rodzimych twórców było umieszczanie postaci w kontekście aktualnych wydarzeń. Zazwyczaj zaczynał się wtedy festiwal stereotypów. Zatem, kiedy protagonista spotyka w Afryce murzyńskie plemię, możecie być państwo pewni, że zaraz wyląduje w kotle, i tak dalej. Froncek zagranicą poznawał takie postacie jak Hiszpan Kastanietto Tango, Japończyk Ladaco-Kakamura, czy Włoch Antoni Piczikatto. 


Benedykt Hertz, "Warszawa 2025", archiwalna plansza komiksu, fot. Wydawnictwo Komiksowe

Na ciekawym pomyśle oparta była historyjka "Warszawa w roku 2025", wydana ponownie w serii "Dawny komiks polski". Tekst mową wiązaną przygotował literat Benedykt Hertz, a za rysunki odpowiedzialny był Aleksander Świdwiński. Fabuła opowiada o perypetiach małżeństwa, które chcąc przetrwać czasy kryzysu inhaluje gaz usypiający na całe stulecie. Gdy się budzą, okazuje się, że Warszawa została podbita przez Chińczyków. W "Ziemiańskiej" mieści się teraz palarnia opium, a problem bezdomności i głodu mieszkaniowego rozwiązano stawiając mieszkalne barki na Wiśle. Cała ta futurystyczna otoczka jest tylko pretekstem do bieżącej satyry, bowiem pełno tam odniesień do realiów i postaci z lat 20.  

Gdy twórcy komiksów odnosili się do tematów politycznych, to z tym, co dziś nazwalibyśmy polityczną poprawnością nie miały one zazwyczaj nic wspólnego, a służyły propagandzie danej opcji partyjnej. Tak było z Protem i Gerwazym Kazimierza Grusa z endeckiego pisemka "Orędownik". Byli takimi samymi łazikami jak ci wyżej wspominani, ale mieli "swojskie imiona dla swoich" i co rusz węszyli jakiś żydowski czy komunistyczny spisek i przeklinali sanacyjną rzeczywistość (swoją drogą to dość cudaczny koncept, żeby dwóch szelmów i obdartusów uczynić "obrońcami narodu"). Raz nawet dają łupnia swoim konkurentom Patowi i Patachonowi, bowiem ich przygody były wydawane w gazecie uważanej na prawicy za "żydowski brukowiec". 

Antykomunistyczne i antysemickie zarazem były też "Przygody Wicka Buły w raju", wydawane w dodatku do śląskiego "Gościa Niedzielnego" (a współcześnie zebrane w serii "Dawny komiks polski"). Ów Wicek, zredukowany górnik a przy tym hulaka i chłopek-roztropek, po przepiciu ostatniej wypłaty, znalazł na ławce numer "Płomyka", który poświęcony był życiu radzieckich dzieci (taki numer rzeczywiście wyszedł i wywołał ogólnokrajową burzę). Zainspirowany lekturą postanowił zacząć nowe życie w ojczyźnie proletariatu. Na początku wszystko wydaje się być piękne, szybko okazuje się, że to jednak pozory.   

Nagle widzi jak w śmietniku  
Jakieś dziecko rachityczne  
(Wcale nie tak jak w "Płomyku")  
Kość obgryza apetycznie.   

Wicek zaznaje nędzy, głodu, niewolniczej pracy, gułagu i terroru (notabene, wedle anonimowego autora komiksu, cały aparat władzy i represji ZSRR stanowili Żydzi prześladujący dobroduszny lud prawosławny). W końcu, udaje mu się (via Hiszpania) uciec z Sowietów i diametralnie zmienia swoje życie: uczciwie pracuje, propaguje abstynencję, przegania z podwórka domokrążców sprzedających sensacyjne historyjki. 

Im bliżej wojny, tym w komiksach coraz więcej było akcentów antyniemieckich. Nasiliły się one u Ślązaków Froncka i Wicka Buły, w tym regionie poczucie hitlerowskiego zagrożenia było przecież szczególnie odczuwalne. Stanisław Dobrzyński w 1939 roku rysował antynazistowską satyrę "Heil Piffke". Główny bohater to berliński mieszczuch wyglądający jak mały hitlerek, tępy i podły konformista, który po wstąpieniu do NSDAP robi karierę. Komiks wyszydzał pruski dryl jak i rzekomy dobrobyt pod rządami nazistów:

Śniadanie – same sprytne "ersatze",  
Nie ma co żreć ani chlipać  
Kawa z herbaty, herbata z lipy  
I wszystko w ogóle lipa… 
(…) 
Lecz za to mięsa masz pod dostatkiem, 
Tego im nigdy nie zbraknie! 
W Lipsku, w Berlinie, w Gdańsku, Szczecinie,  
Wszędzie masz mięso armatnie!

*** 

Ostatnią gazetką komiksową, która zaczęła wychodzić przed wojną była "Gazetka Miki", pismo poświęcone historyjkom ze stajni Walta Disneya. Jego redaktorkami literackimi były incognito dwie komunizujące literatki, Jadwiga Broniewska i Wanda Wasilewska, bezrobotne po publikacji feralnego numeru "Płomyka", tego samego, który czytał Wicek Buła. Za ich sprawą redakcja stała się przystanią dla innych rewolucyjnie nastawionych twórców bez stałego zatrudnienia. Wspominał naczelny grafik pisma, Jan Marcin Szancer: 

Z początku nasze zajęcie wydawało nam się po prostu nie do wytrzymania. My, którzy prowadziliśmy świętą wojnę przeciw Disneyowskim schematom, przeciwko komiksom z idiotycznymi tekstami dla analfabetów (…) siedzimy w dówch pokojach, ściany obklejone potwornościami, tak wtedy znienawidzonymi miki-mausami, a my zatruwamy (…) młode serca i dusze. 


Polscy kolarze: Stanislaw Krolak i Henryk Kowalski czytają "Świat Młodych", 1956, fot. Jerzy Dąbrowski/Forum

Podejście tego środowiska do komiksów przełoży się na powojenne losy tego gatunku. A zdjęcie dzieci czytających pisemko wśród gruzów podczas oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 roku autorstwa Juliena Bryana wkrótce obiegnie cały świat.  

[Embed][Embed][Embed]

Autor: Patryk Zakrzewski, marzec 2018  

Źródła:  

  • Janusz Dunin – Papierowy bandyta, Warszawa 1974
  • Adam Rusek – Od rozrywki do ideowego zaangażowania. Komiksowa rzeczywistość w Polsce w latach 1939 – 1955, Warszawa 2011  
  • Adam Rusek – Tarzan, Matołek i inni, Warszawa 2001 

 

Abstrakcja.PL: polska sztuka powojenna w Czechach

$
0
0

Abstrakcja.PL przygotowana przez Muzeum Sztuki w Ołomuńcu to pierwsza w Czechach ekspozycja polskiego malarstwa abstrakcyjnego od roku 1945 do dzisiaj. Rozpoczynają ją prace Władysława Strzemińskiego, a zamykają obrazy namalowane w 2017 roku przez Piotra Lutyńskiego.

Rozwój polskiego malarstwa abstrakcyjnego został powiązany z przemianami historycznymi. Wyeksponowano dwa główne nurty: emocjonalny i geometryczny. Mimo różnic formalnych i odmiennych kontekstów prace świadczą o dużej niezależności twórczej, konsekwencji i talencie artystów. Zwiedzający będą mogli obejrzeć prace 62 twórców reprezentujących różne tendencje i kierunki malarstwa abstrakcyjnego.

Dokładniej, na wystawie znajdują się prace reprezentujące: awangardę lat 40. (Władysława Strzemińskiego, Marii Jaremy, Jonasza Sterna, Kazimierza Mikulskiego, Mariana Bogusza), malarstwo abstrakcyjne w wersji taszystowskiej i informel (obrazy Tadeusza Kantora, Alfreda Lenicy, Jerzego Kujawskiego i Teresy Tyszkiewiczowej), surrealizm (Tadeusz Brzozowski, Erna Rosenstein, Jerzy Skarżyński), malarstwo materii i strukturalizm (prace Jonasza Sterna, Teresy Rudowicz, Aleksandra Kobzdeja,  Bronisława Kierzkowskiego, Alfonsa Mazurkiewicza i Jacka Sempolińskiego) czy malarstwo geometryczne z lat 60. i 70. (przedstawiciele: Stefan Gierowski, Stanisław Janikowski, Wojciech Fangor, Kajetan Sosnowski, Ryszard Winiarski).

[Embed]

Nie zabraknie też prac artystów wymykających się jednoznacznym klasyfikacjom, Jerzego Nowosielskiego, Stanisława Fijałkowskiego i Jana Lebensteina. Z lat 80. i 90. pochodzą prace Jana Pamuły, artysty, który pierwszy w Polsce wykorzystywał w twórczości programy komputerowe, oraz prace Jerzego Kałuckiego wpisującego się w tradycję konstruktywizmu. Józef Hałas i Leon Tarasewicz to przedstawiciele malarstwa geometrycznego opartego na syntetyzowaniu obrazu natury, bazującego na bogactwie faktury i koloru.

Wywodzący się z abstrakcji, odrębny nurt sztuki reprezentują prace Romana Opałki, Edwarda Krasińskiego i Jerzego Rosołowicza. Poezja konkretna zostanie pokazana poprzez teksty Stanisława Dróżdża.

Trzon wystawy stanowią eksponaty wypożyczone z prywatnych kolekcji Renaty i Grzegorza Królów z Warszawy oraz Grażyny i Jacka Łozowskich z Wrocławia. Uświetniają ją prace należące do zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Sztuki w Łodzi i Zachęty Narodowej Galerii Sztuki.

Ekspozycję przygotował międzynarodowy zespół historyków, teoretyków sztuki i kuratorów. Ze strony MUO są to Štěpánka Bieleszová i Ladislav Daněk, teksty do katalogu napisali: Krystyna Czerni, Barbara Ilkosz, Bożena Kowalska, Andrzej Nakov oraz autorka koncepcji wystawy Beata Gawrońska-Oramus.

Muzeum Sztuki w Ołomuńcu (Muzeum umění Olomouc) specjalizuje się w historii kultury Europy Środkowej. W przeszłości prezentowało wystawy polskich artystów (Magdalena Abakanowicz. Život a dílo, 2011; Andrzej Pawłowski. Genesis / Kineformy, 2013/2014) i realizowało projekty dotyczące polskiej historii (Svět před katastrofou. Krakovští Židé mezi světovými válkami, 2013/2014) czy też mapujące wspólne trendy w kulturze (Dohnat a předehnat. Československý a polský design 60. let 20. Století).

Partnerem projektu są Muzeum Sztuki w Ołomuńcu i Instytut Polski w Pradze.

Projekt jest współorganizowany przez Instytut Adama Mickiewicza w ramach międzynarodowego programu kulturalnego POLSKA 100, realizowanego w ramach  Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021. Sfinansowano ze środków MKiDN w ramach Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021.


Źródło: informacja prasowa, oprac. zespół Culture.pl


Muzeum umění Olomouc

Calvert 22 Space

Polska fotografia w Londynie: Family Values

$
0
0

Family Values: Polish Photography Now to wyjątkowa, pierwsza w Wielkiej Brytanii wystawa poświęcona polskiej fotografii. Zostanie otwarta pod koniec maja w Londynie.

Wystawę przygotowała kuratorka i krytyczka sztuki Kate Bush. Na ekspozycji zaprezentowane  zostaną  prace polskich artystów, których fotograficzne i filmowe dzieła podejmują tematy związane z poczuciem tożsamości, rodziną, domem w kontekście przekształceń społecznych i politycznych. Fotografie te utworzą razem dokumentację kulturowych przemian w Europie Wschodniej w ostatnich kilkudziesięciu latach. 

[Embed]

W centrum ekspozycji znajdzie się "Zapis socjologiczny" Zofii Rydet, monumentalna praca licząca ponad  20 tysięcy negatywów.  Fotografie zmarłej w 1997 roku artystki uzupełnią dzieła o równie mocnym przekazie takich twórców, jak Aneta Bartos, Weronika Gęsicka, Aneta Grzeszykowska, Adam Palenta i Józef Robakowski.

Wystawa została zorganizowana przez Calvert 22 Foundation we współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza  w ramach koordynowanego przez Instytut Adama Mickiewicza międzynarodowego programu kulturalnego POLSKA 100, realizowanego w ramach  Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021.

Sfinansowano ze środków MKiDN w ramach Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021.



Źródła: materiały prasowe, oprac. zespół Culture.pl

[Embed]

London Philharmonic Orchestra wykona polski repertuar w ramach obchodów 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości

$
0
0

2 maja 2018 roku w londyńskiej sali Royal Festival Hall (Southbank Centre) odbędzie się wyjątkowy koncert zorganizowany w ramach obchodów 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Solistką będzie Anne-Sophie Mutter.

Na koncertach 2 maja w Royal Festival Hall w Londynie oraz 3 maja w Bridgewater Hall w Manchesterze zostanie zaprezentowany następujący program:

Andrzej Panufnik – Uwertura bohaterska
Krzysztof Penderecki – II Koncert skrzypcowy ("Metamorfozy")
Sergiej Prokofiew – V Symfonia

Wykonawcami będą:

London Philharmonic Orchestra
Łukasz Borowicz – dyrygent
Anne-Sophie Mutter – skrzypce

London Philharmonic Orchestra zaprezentuje utwory dwóch polskich kompozytorów – Andrzeja Panufnika i Krzysztofa Pendereckiego. Wykonawczyni koncertu skrzypcowego Pendereckiego nie trzeba przedstawiać – to solistka uważana za najwybitniejszą skrzypaczkę na świecie. Wykona utwór, który Krzysztof Penderecki napisał specjalnie dla niej.

Prezentacja Uwertury bohaterskiej Panufnika ma ważne rocznicowe znaczenie – dzieło powstało jako wyraz marzeń kompozytora o zwycięstwie Polski w walce z Niemcami w 1939 roku, dla uczczenia obrońców ojczyzny. 2 maja to Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej oraz Dzień Polonii i Polaków za Granicą. Jest to zatem znakomita okazja do świętowania polskiej kultury w międzynarodowym gronie, szczególnie zaś w Wielkiej Brytanii – obecnie największym ośrodku emigracyjnym Polaków.

Ponadto 3 maja planowane jest prestiżowe wydarzenie organizowane we współpracy z Ambasadą RP w Londynie oraz Instytutem Kultury Polskiej w Ognisku Polskim przy Exhibition Road, na które zaproszeni będą członkowie Rodziny Królewskiej.

Orkiestrę poprowadzi Łukasz Borowicz, jeden z najlepszych współczesnych polskich dyrygentów, który wielokrotnie blisko współpracował z Krzysztofem Pendereckim.

Więcej informacji o koncercie można znaleźć tutaj.

Łukasz Borowicz należy do czołowych polskich dyrygentów ostatniego czasu. Dyrygował wieloma światowymi orkiestrami, m.in. Royal Philharmonic Orchestra, BBC Scottish Symphony Orchestra, Konzerthausorchester Berlin, Komische Oper Berlin, NDR Radiophilharmonie Hannover, MDR Sinfonieorchester Leipzig, Düsseldorfer Symphoniker, Hamburger Symphoniker, Wiener Volksoper, Orkiestrą Opery w Marsylii, Orchestre National de Montpellier, Orchestra della Svizzera Italiana, Lucerne Symphony Orchestra, Praską Orkiestrą Symfoniczną FOK, Prague Philharmonia i większością polskich orkiestr symfonicznych.

 

 

Anne-Sophie Mutter to wybitna skrzypaczka, która regularnie koncertuje jako solistka w prestiżowych salach koncertowych na całym świecie. 18 marca 2018 artystka została wyróżniona przez wicepremiera prof. Piotra Glińskiego Złotym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis".

London Philharmonic Orchestra (LPO) to jedna z najlepszych i najważniejszych orkiestr brytyjskich. Współpracuje z najlepszymi dyrygentami jak: Vladimir Jurowski, Andrés Orozco-Estrada, Thomas Adès. Jest to wieloletni partner Polska Music, a dotychczasowa współpraca obejmowała m.in. koncerty polskich kompozytorów w ramach serii "The Rest is Noise", premierę IV Symfonii H.M. Góreckiego w 2014 roku, prezentację twórczości Szymanowskiego czy Pendereckiego oraz warsztaty kompozytorskie Young Composers Programme.

Wydarzenie jest współorganizowane przez Instytut Adama Mickiewicza  w ramach koordynowanego przez Instytut Adama Mickiewicza międzynarodowego programu kulturalnego POLSKA 100, realizowanego w ramach  Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021.

Sfinansowano ze środków MKiDN w ramach Programu Wieloletniego NIEPODLEGŁA na lata 2017–2021.


Źródło: informacja prasowa, oprac. zespół Culture.pl

[Embed][Embed][Embed]

 

Praska Wiosna

$
0
0

Miejsce, w którym odbywa się Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Praska Wiosna.

Viewing all 3106 articles
Browse latest View live