Quantcast
Channel: HTC - Kanał RSS serwisu Culture.pl
Viewing all 3106 articles
Browse latest View live

Więcej niż życie – polskie filmy o sporcie

$
0
0

Kadr z filmu "Bokser", reżyseria: Julian Dziedzina, 1966. Na zdjęciu: Daniel Olbrychski, fot. Janusz Zachwajewski/Studio Filmowe Kadr/Filmoteka Narodowa/www.fototeka.fn.org.pl

Kino sportowe to nie tylko efektowne biografie gwiazd, ale też poruszające dokumentalne portrety i nieoczywiste historie małych sukcesów. Oto najciekawsze polskie filmy o sporcie.

"Gwiazdy" Jana Kidawy-Błońskiego (2016)


Kadr z filmu "Gwiazdy" w reżyserii Kidawy Błońskiego, 2017. Na zdjęciu: Mateusz Kościukiewicz, fot. Robert Jaworski/Kino Świat

W najnowszym filmie Jan Kidawa-Błoński zabiera widzów w podróż do świata piłkarskich legend, gdzie jest miejsce na pot, łzy, nieszczęśliwe namiętności, wielkie sukcesy i bolesne porażki. Opowiada historię inspirowaną (nieco nazbyt luźno, chciałoby się powiedzieć) Jana Banasia, piłkarskiego reprezentanta Polski o niemiecko-polskich korzeniach.

Reklamowany jako sportowa odpowiedź na "Bogów" Palkowskiego, film Kidawy-Błońskiego, nie jest dziełem równie udanym, co biografia Zbigniewa Religi. Sportowy dramat tonie tu w melodramatycznym sosie, a tożsamościowe dylematy bohatera nie wybrzmiewają z odpowiednią mocą. Mimo to "Gwiazdy"pokazują, jak wielki potencjał kryje się w filmowych historiach o sporcie. Historiach, których nie było w polskim kinie zbyt wiele, ale które już niedługo częściej gościć będą na polskich ekranach.

"Podwójny Ironman"Łukasza Palkowskiego (2017)


Łukasz Palkowski na planie "Podwójnego Ironmana", fot. materiały promocyjne

Dość wspomnieć o "Podwójnym Ironmanie"Łukasza Palkowskiego poświęconym Jerzemu Górskiemu, rekordziście triathlonowych mistrzostw świata, który pokonał słynny Bieg Śmierci.

W Polsce pozostaje on postacią niemalże nieznaną, ale film Palkowskiego z pewnością to zmieni. Bo "Podwójny Ironman" to historia ponoszenia się z życiowego upadku i drogi na szczyt. Zaczyna się ona w 1983 roku we wrocławskim Monarze, gdzie bohater"Podwójnego Ironmana" przechodzi intensywną terapię odwykową. Kilka lat później z heroinisty przeobraża się w wyczynowego sportowca, a jeden nałóg zamienia na inny – sport. Niedługo później zostanie rekordzistą świata i zwycięży w morderczych zawodach Double Ironman.

W rolach głównych w filmie Palkowskiego zobaczymy Jakuba Gierszała, Janusza Gajosa, Magdalenę Cielecką, Arkadiusza Jakubika, Tomasza Kota i Adama Woronowicza. Premiera "Podwójnego Ironmana" planowana jest na 2017 rok.

"Żużel" Doroty Kędzierzawskiej (2017)


Zdjęcie z planu filmu "Żużel" w reżyserii Doroty Kędzierzawskiej. Na zdjęciu: Karolina Gołębiowska Jagoda Porębska  Żaneta Labudzka i reżyser Dorota Kędzierzawka, 2017, Wrocław, fot. Leszek Kotarba/ East News

W tym samym roku na ekrany powinien trafić także inny sportowy dramat – "Żużel" reżyserowany przez Dorotę Kędzierzawską. To historia młodego chłopca, który próbuje swoich sił w "czarnym sporcie", by poprzez sport osiągnąć upragniony sukces. 

Podtytuł naszego filmu to "Kronika zwycięstw i upadków" i myślę, że to może być odniesienie do życia każdego z nas - podkreślała Kędzierzawska w rozmowie z Polskim Radiem.- Każdego dnia podczas biegu na torze może się wydarzyć wszystko, to jest fascynujące".

"Żużel" ma szansę być jednym z najbardziej niezwykłych polskich filmów o sporcie. Głównie za sprawą reżyserki, której dotąd nie można było kojarzyć z podobnymi tematami. Kędzierzawska, jedna z najwrażliwszych autorek polskiego kina, także tutaj z pewnością znajdzie przestrzeń do opowiedzenia o tym, co jest lejtmotywem jej kina – o bolesnym przechodzeniu z dzieciństwa w dorosłość.

Jaki będzie efekt zderzenia ze sobą tych dwóch tematów, przekonamy się w finale sezonu żużlowego 2017 roku, kiedy film pojawi się w kinach.

"Bokser" Juliana Dziedziny (1966)


Kadr z filmu "Bokser", reżyseria: Julian Dziedzina, 1966. Na zdjęciu: Daniel Olbrychski, fot. Janusz Zachwajewski/Studio Filmowe Kadr/Filmoteka Narodowa/www.fototeka.fn.org.pl

W"Gwiazdach" i "Podwójnym Ironmanie"Jan Kidawa-Błoński i Łukasz Palkowski opowiadają historie inspirowane losami prawdziwych polskich sportowców. Nawiązują tym samym do polskiej tradycji kina sportowego, które zazwyczaj osnute było wokół prawdziwych postaci znanych ze sportowych aren.

Nie zawsze chodziło o wielkie gwiazdy. Weźmy choćby "Boksera"Juliana Dziedziny, historię zdolnego boksera Tolka (Daniel Olbrychski), który wchodzi w konflikt z prawem, a następnie trafia za więzienne kraty. Gdy opuszcza mury zakładu karnego, powraca na ring, by wraz z doświadczonym trenerem przygotowywać się do igrzysk olimpijskich.

Historia opowiedziana przez Juliana Dziedzinę miała swój początek w prawdziwym życiu, ale pierwowzorem Tolka nie była żadna z wielkich bokserskich gwiazd. Bo"Bokser" był nie tyle biografią, co historią podnoszenia się z upadku. Jeśli słychać w niej było prawdę, to głównie dzięki świetnemu Danielowi Olbrychskiemu, a także udziałowi w filmie dwóch sportowych legend – boksera Leszka Drogosza, który pojawiał się na ekranie, oraz Bohdana Tomaszewskiego, słynnego komentatora, który był współautorem scenariusza.

"Aria dla atlety" Filipa Bajona (1979)


Kadr z filmu "Aria dla Atlety", reżyseria: Filip Bajon, 1979. Na zdjęciu: Krzysztof Majchrzak, fot. Studio Filmowe Kadr/Filmoteka Narodowa/www.fototeka.fn.org.pl

Do biografii prawdziwego sportowca nawiązywał także Filip Bajon w jednym ze swych najważniejszych obrazów – "Arii dla atlety". Opowiadał w nim historię młodego chłopaka z galicyjskiej wsi, który dzięki swej nieprzeciętnej sile staje się gwiazdą europejskich zapasów i idolem cyrkowej publiczności.

Pierwowzorem tej postaci był Stanisław Jan Cyganiewicz, mistrz świata w walkach francuskich (1906) i wolnoamerykańskich (1921, 1925). Ale znowu – jak w "Bokserze"- w "Arii…" nie chodziło wcale o wierne odtworzenie jego życiowej drogi, ale ujęcie jej w metaforyczny cudzysłów.

Historia młodego Góralewicza, zagranego mistrzowsko przez Krzysztofa Majchrzaka, przeistaczała się tu o bowiem w opowieść człowieczeństwie rozpiętym między tym, co duchowe i tym, co fizyczne; o nietzscheańskim kulcie siły i duchowych tęsknotach, które ukoić może jedynie sztuka.

"Boisko bezdomnych" Kasi Adamik (2008)

 

 

Ten film wziął swój początek od artykułu w jednej z polskich gazet. Opisywał on historię drużyny piłkarskiej złożonej z polskich bezdomnych, którzy postanowili wziąć udział w piłkarskich mistrzostwach świata bezdomnych.

Kasia Adamik poświęciła im piękny, wzruszający film. Opowiedziała w nim o grupie życiowych rozbitków, którzy dzięki przypadkowemu spotkaniu na nowo odnajdują sens życia. W "Bosku bezdomnych" sport okazywał się bowiem drogą do odkupienia i sposobem na to, by raz jeszcze poczuć się częścią wspólnoty.

Świetne role Marcina Dorocińskiego, Eryka Lubosa czy Macieja Nowaka sprawiły, że "Boisko…" stało się jednym z najlepszych sportowych filmów ostatniej dekady.

Dokumenty Bogdana Dziworskiego


Kadr z filmu "Sceny narciarskie z Franzem Klammerem", reżyseria: Bogdan Dziworski, Gerald Kargl, Zbigniew Rybczyńsk, 1980, fot. materiały prasowe producenta

Nie ma w polskim kinie większego specjalisty od sportowych opowieści. Bogdan Dziworski to filmowiec-instytucja. Dokumentalista, operator, wykładowca. W latach 70. minionego wieku to on dokonał rewolucji w sportowym dokumencie. Nie tylko polskim, ale i światowym.

W "Hokeju"(1976) Dziworski kazał kamerze wjechać na lodowisko, by z bliska pokazać sportową wojnę, pełną brutalności, chrzęszczących kości, a nawet krwi. W"Fechmistrzu"(1980) filmował szermierkę jako taniec odbywający się w rytm walca Straussa, a w "Scenach narciarskich z Franzem Klammerem" (1980) zaprezentował jeden z najbardziej efektownych dokumentalnych żartów w historii polskiego dokumentu. W 11-minutowym "Dwuboju klasycznym" (1978) kamerą napisał "mały traktat o fizycznych możliwościach człowieka".  

[Embed]

Wszystkie te filmy, uzupełnione jeszcze o "Arenę życia" (1979) i arcydzielne "Kilka opowieści o człowieku" (1983) o kalekim sportowcu Jerzym Orłowskim, znalazły się wśród dziesięciu dokumentów wydanych niedawno na DVD. Warto do nich wracać, bo kino Dziworskiego pokazuje, że sport może być równie widowiskowy, co poetycki.

"Mundial. Gra o wszystko" Michała Bielawskiego (2013)


Kadr z filmu "Mundial. Gra o wszystko" Michała Bielawskiego.

O tym, że sport to coś więcej niż spektakl siły i szybkości, opowiadał w swoich filmach Michał Bielawski, autor"Drużyny"poświęconej polskim siatkarzom oraz filmu "Mundial. Gra o wszystko", w którym sport spotyka się z polityką.

Historia opowiadana przez Bielawskiego rozgrywa się w 1981 i 1982 roku. W grudniu 1981 roku generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny, na polskie ulice wyjechały czołgi. Niedługo później Solidarność została zdelegalizowana, a jej działacze trafiali do więzień. W tym samym czasie piłkarze polskiej kadry przygotowywali się do Mistrzostw Świata 1982 roku. I niezależnie od swoich politycznych poglądów stali się ofiarami politycznego ostracyzmu – w odpowiedzi na polityczne represje wobec Solidarności europejskie federacje odmawiały grania sparingów z polską kadrą, a drużynie groziło wykluczenie z mistrzostw. Do tego jednak nie doszło, a w 1982 polscy piłkarze z Bońkiem, Latą, Smolarskim, Żmudą i Młynarczykiem stali się bohaterami całego społeczeństwa – także uwięzionych ludzi Solidarności. 

[Embed]

Splatając ze sobą dwie skrajnie odległe perspektywy, Michał Bielawski opowiada o jednoczącej sile rywalizacji i o skomplikowanej politycznej rzeczywistości lat 80.. A że jest znakomitym opowiadaczem, jego film trzyma w napięciu jak najlepsze piłkarskie mecze. 

"Wojownik" Jacka Bławuta (2007)


Kadr z filmu "Wojownik" Jacka Bławuta, 2007, fot. Jacek Bławut Film Production

Nie jest to jedyny sportowy dokument, w którym widzowie z czasem przeobrażają się w kibiców. Podobny mechanizm wykorzystuje w swoim "Wojowniku"Jacek Bławut, jeden z najwybitniejszych polskich dokumentalistów współczesnych.

"Wojownik" to historia Marka Piotrowskiego, wielokrotnego mistrza świata w kickboxingu, boksera i karateki, który na początku lat 90. stał się prawdziwą legendą sportów walki.

Jacek Bławut uważnie śledzi jego karierę i prowadzi widza przez kolejne jej etapy. Wypowiedzi bohatera i jego przyjaciół montuje z archiwalnymi materiałami poświęconymi Piotrowskiemu. Tak rodzi się portret wojownika, chłopaka z religijnej rodziny, który po latach właśnie w Bogu odnajdzie siłę do podnoszenia się z upadków. Bo "Wojownik" to nie laurka dla wybitnego sportowca, ale hołd dla niezłomności i woli walki, która każe wstawać nawet wtedy, gdy walka z życiem wydaje się przegrana.

"Życie motyla" Piotra Bernasia (2015)


Marcin Różalski w filmie "Arena", reż. Piotr Bernaś, fot. Studio Munka

Zgoła odmienną historię opowiada w swoim "Życiu motyla"Piotr Bernaś. To opowieść o Marcinie Różalskim, zawodniku mieszanych sztuk walki, który od lat należy do czołowych przedstawicieli MMA w Polsce.

Ale "Życie motyla" nie jest dokumentalną biografią, ale psychologicznym portretem człowieka poranionego i wewnętrznie spękanego. "Życie motyla" to historia o cenie jaką ponosi się za bezwzględne dążenie do celu. 

Różalski widziany okiem Bernasia to człowiek uparcie dążący do autodestrukcji. Mimo problemów ze zdrowiem wciąż wychodzi do ringu i klatki, w międzyczasie poddaje je katorżniczemu treningowi wyniszczającemu organizm. Bo film Bernasia to impresja o bólu i samotności, o zagłuszeniu rozpaczy i szukaniu ujścia dla autodestrukcyjnych skłonności. 

"Art of Freedom - Sztuka wolności" (2011)

 

 

Wśród filmowo-sportowych klasyków polskiego kina nie może zabraknąć dokumentu o polskich himalaistach.  "Art of Freedom" to jeden z najpiękniejszych filmowych hołdów złożonych górskim wojownikom, których wyczyny fascynują świat nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat.

Wojtek Słota i Marek Kłosowicz w swym filmie opowiadają o największych himalaistach lat 70. i 80.: Jerzym Kukuczce, Wandzie Rutkiewicz, Krzysztofie Wielickim i Andrzeju Zawadzie. Montując ze sobą archiwalne materiały z górskich wypraw, a także rozmawiając z ich uczestnikami, opowiadają o tym, co stanowi istotę himalaizmu - przezwyciężaniu własnych słabości. Ale filmowa opowieść o polskich zdobywcach ośmiotysięczników to także metaforyczna historia o polskim pragnieniu wolności w czasach PRL-u.

Źródła: Polskie Radio, Filmpolski.pl, inf. własne. opr. BS.

[Embed]
[Embed]

Magdalena Burdzyńska - prace [galeria]

Alexandre Tansman, ''Ballet Music''

$
0
0

Niemiecka oficyna CPO, tym razem przy współpracy z Polskim Radiem i łódzkim Tansman Festival, wydała kolejną płytę z utworami Aleksandra Tansmana. Znajdziemy tu muzykę do dwóch spektakli baletowych, napisanych w przedwojennym Paryżu. Album został okrzyknięty płytą maja 2017 roku przez prestiżowy francuski magazyn muzyczny Diapason. 

Od kilku lat odkrywamy – piszę w liczbie mnogiej, bo nie jest to zainteresowanie lokalne, ale międzynarodowe – muzykę kilku polskich kompozytorów XX wieku, którzy z powodów politycznych, historycznych nigdy nie mieli szansy zaistnieć w swojej ojczyźnie, mimo że poza jej granicami byli niekiedy prawdziwymi celebrytami muzyki współczesnej. W swojej twórczości często wracali do wątków związanych z polską kulturą, począwszy od pisania pieśni do słów polskich poetów, korzystania ze źródeł ludowych aż do inspiracji niezastąpioną twórczością Chopina.

Mieczysław Wajnberg  (1919-1996) uciekł z Polski we wrześniu 1939 roku, napisał kilkaset utworów w tym 22 symfonie i 7 oper, jego utwory były szeroko komentowane w Związku Radzieckim, dopiero w latach 80. sława autora muzyki do ''Lecą żurawie'' przycichła. Dzisiaj ogromna spuścizna po bliskim przyjacielu Szostakowicza powraca do programów filharmonii, repertuarów operowych, po kilkudziesięciu latach pojawiają się premierowe nagrania jego utworów. Andrzej Czajkowski (1935-1982) wyjechał w 1956 roku, zmierzał na Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny Królowej Elżbiety Belgijskiej, na którym zdobył III miejsce, i już więcej nie wrócił. Zdobył wielką sławę jako pianista, koncertował na całym świecie – słynął ze świetnej pamięci, potrafił przyswoić trudne utwory w jeden wieczór. Dzisiaj poznajemy lepiej jego twórczość kompozytorską, wszystko dzięki premierze ''Kupca weneckiego'' na festiwalu w Bregencji i wieloletniej pracy Maciej Grzybowskiego, której efekty można usłyszeć na płycie wydanej w 2013 roku przez brytyjskie wydawnictwo Tocatta Classics. 

Najstarszy z polskich kompozytorów przeżywających dzisiaj renesans swojej twórczości jest Aleksander Tansman (1897-1986), który wyjechał do Paryża już w 1920 roku, chwilę po wygraniu trzech pierwszych nagród w pierwszym konkursie kompozytorskim zorganizowanym w niepodległej Polsce. Krajowi krytycy muzyczni podcinali mu skrzydła (''W Polsce było przede wszystkim bardzo konserwatywne podejście do muzyi i też był pewnego rodzaju antysemityzm''– wspominał przed śmiercią), postanowił poszukać szczęścia gdzie indziej. 

''Przyjechałem do Paryża z 80 frankami w kieszeni i zacząłem pracować w dzielnicy La Vilette jako piekarz. Potem, dzięki językom jakie znałem znalazłem miejsce w banku. W końcu, dzięki Ravelowi, wszedłem w środowisko i po 6 miesiącach należałem już do awangardy owych czasów'' – opowiadał w rozmowie z Jerzym Tuszewskim w 1986 roku (cytat za: W. Wendland, ''W 89 lat dookoła świata''). 

Utwory Tansmana szybko weszły do programów koncertowych Europy i Ameryki Północnej. W 1927 roku uczestniczył w pierwszej międzykontynentalnej transmisji radiowej: polski kompozytor siedział w studiu na samym szczycie wieży Eiffela, łączył się z salą koncertową w Bostonie, w której wykonywano jego II Symfonię. Chwilę później pojechał na tournée do USA, gdzie zachwycił swoją muzyką samego George'a Gershwina. W 1933 roku ukończył cykl miniatur fortepianowych pod tytułem ''Le tour du monde en miniature'', który był pokłosiem jego podróży dookoła świata, podróży artystycznej – prezentował swoje utwory. W Indiach spędzał czas z Mahatmą Gandhim, w Japonii poznał cesarza Hirohito. Jego utwory usłyszal Matsudaira Yoritsune, jeden z najważniejszych japońskich kompozytorów XX wieku, który słuchając utworów Tansmana zrozumiał, że muzykę zachodnią można połączyć z dźwiękami typowymi dla kultury japońskiej. Tansman jest jednym z najciekawszych twórców neoklasycznych, pewnie gdyby ten nurt w II połowie XX wieku nie wyszedł z mody, utwory Tansmana grane byłyby w dużych rozgłośniach radiowych obok hitów muzyki filmowej (przybliżając sylwetkę kompozytora zapomniałem dodać, że był pierwszym Polakiem nominowanymdo Oscarów, za ścieżkę dźwiękową do filmu ''Paris Underground''). 

 

 

Co znalazło się na płycie wydanej przez CPO? Polska Orkiestra Radiowa przypomniała dwa wczesne utwory baletowe Tansmana: ''Sextour. Ballet-bouffe'' z 1923 (pod batutą Łukasza Borowicza) i ''Bric à brac'' (dyryguje Wojciech Michniewski), obydwa powstały we współpracy z pisarzem i scenarzystą Alexandre'e m Arnoux. 

''Sextour'' to historia miłosna o relacji odbiegających od normy bohaterów, a mianowicie: skrzypce (Santa Lucia), wiolonczelę (Herzsturm), flet (Armance), trąbkę (Dom Allargando) oraz perkusję (Bouldoul). Usłyszymy tu miłosne podchody, romanse, brutalny pojedynek, pogrzeb i w końcu marsz weselny. To kompozycja niespełna 20-minutowa, przesycona bogactwem barw i nowoczesną harmoniką, wyjątkowo prosta i czytelna, ale nie popadająca w banał muzyki (zbyt) ilustracyjnej. 

''Bric à brac'' przenosi nas na Porte de Clignancourt, paryski pchli targ przepełniony bielotami i nikomu niepotrzebnymi drobiazgami, wśród których zawieruszył się egzemplarz skrzypiec pochodzących z warsztatu słynnego lutnika Antonio Stradivariego. Zauważa go jeden z przechodniów, wirtuoz, któremu w życiu coś nie wyszło, udaje mu się uprosić sprzedawcę, żeby zagrać kilka dźwięków. Brzmienie Stradivariusa przemienia szary świat bohaterów baletu – obok kręcą się jeszcze m.in. złodzieje i policjant – w magiczną rzeczywistość. To o wiele bardziej złożona forma od ''Sextour'', utwór trwa niemal 40 minut. Tansman świetnie operuje zmianami nastrojów i stylistyk, wplata w narrację fragmenty jazzowych piosenek, imituje odgłosy big bandów. Jazzowe fragmenty ''Bric à brac'' są nadal bardzo świeże, bardzo podobne zabiegi związane z dynamiką stosuje dzisiaj Marcin Masecki, na przykład w swojej I Symfonii

Alexandre Tansman, ''Ballet Music'', wyd. CPO 2017

 

"Gwiazdy" Jana Kidawy-Błońskiego

$
0
0

Kadr z filmu "Gwiazdy" w reżyserii Kidawy Błońskiego, 2017. Na zdjęciu: Mateusz Kościukiewicz, fot. Robert Jaworski/Kino Świat

Jan Kidawa-Błoński w "Gwiazdach"łączy piłkarską  biografię z opowieścią o niespełnionej miłości. I pokazuje, że nawet z tak atrakcyjnych składników można zlepić film naiwny i pozbawiony emocji.

"Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego"– słowa wypowiedziane niegdyś przez Billa Shankly'ego powinny przyświecać każdemu twórcy, który na wielkim ekranie chce opowiadać o piłce nożnej.

Jednak Jan Kidawa-Błoński zdaje się nie podzielać tego zdania. W "Gwiazdach", historii luźno (bardzo luźno) inspirowanej życiem Jana Banasia, próbuje opowiadać jednocześnie o piłce nożnej i o miłości, ale sprawia wrażenie, jakby nie wierzył ani w futbol, ani w miłość.

Ta ostatnia w"Gwiazdach" sprowadza się do wymiany tęsknych spojrzeń rozpisanej na lata. Młody Janek i jego przyrodnia siostra Marlena od najmłodszych lat spoglądają na siebie z ciekawością, którą z czasem zastępuje gombrowiczowska "chemia miłosnych połączeń". Kłopot w tym, że nic z tego nie wynika - ani dla samych bohaterów, ani dla filmowej dramaturgii. Cóż z tego, że Janek i Marlena darzą się zakazanym uczuciem, skoro żadne z nich nawet nie próbuje o nie powalczyć.

 

 

"Gwiazdy" zawodzą jako melodramat, ale nie przynoszą też satysfakcji jako film piłkarski. Owszem, Kidawa-Błoński śledzi futbolową karierę Jana Banasia: jest tu coś o dziecięcych początkach, pierwszych klubowych występach, europejskich pucharach, mundialu i niemieckim kontrakcie, ale filmowa kariera Banasia pozostawia widza obojętnym. Nie ma w niej ani sportowych upadków, ani wielkich wzlotów.

Sceny historycznych meczów piłkarskich doskonale obnażają bezsilność reżysera wobec żywiołu, jakim jest (powinna być) piłka nożna. Zamiast budować dramaturgię i budzić emocje w widzach, Kidawa-Błoński stawia na efektowne obrazki. Jest więc slow-motion, rozświetlone kadry prezentujące piłkarzy w rzęsistym deszczu i efektowne ujęcia Michała Englerta, ale brakuje prawdy ludzkich emocji, zmagania się z przeciwnikiem, poświęcenia i bólu, w którym moglibyśmy uczestniczyć i któremu moglibyśmy kibicować.

"Gwiazdy" próbują być epicką powieścią, ale okazują się zaledwie przydługim spisem treści. Kolejne sceny pokazują przełomowe momenty z życia bohaterów. Relacjonują wydarzenia, ale nie opowiadają emocji. Bo Kidawa-Błoński nie daje czasu, by zżyć się z bohaterami, zrozumieć ich motywacje i nakreślić ich cele. Pędzi do kolejnych wydarzeń i kolejnych scen streszczających fabułę.

Filmowy Banaś (nienajlepsza rola Mateusza Kościukiewicza) staje się przez to postacią przeźroczystą. Chcielibyśmy mu kibicować, ale właściwie nie wiemy, dlaczego mielibyśmy to robić. Zwłaszcza, że i filmowy antagonista (Sebastian Fabijański) jest postacią bliźniaczo podobną. Nie różnią się temperamentem, osobowością, ani życiowymi celami, trudno więc, by ich konflikt miał odpowiednią temperaturę.

[Embed]

Problemem "Gwiazd" jest też kobieca bohaterka, a właściwie jej brak. Filmowa Marlena (Karolina Szymczak) to jedynie erotyczny fantazmat. Nie wiemy, kim jest, ani dlaczego podejmuje takie, a nie inne decyzje. Reżysera "Gwiazd"to nie interesuje. Marlena jest tu bowiem pucharem przechodnim, którym dzielą się mężczyźni. Kiedy poznajemy ją jako młodą dziewczynę, przyznaje, że jej marzeniem jest "mieć cycki". Chwilę później, w sekwencjach pokazujących dorosłą (i nagą) Marlenę, widzimy, że jej marzenie się spełniło. I tyle. Reżysera nie interesuje nic więcej – jego Marlena to nic więcej jak tylko obiekt erotycznego pożądania i męskiej rywalizacji.

Jeśliby porównać "Gwiazdy"do piłkarskiego meczu, najbliżej byłoby im do starcia amatorów ze zmęczonymi mistrzami. Wynik znany jest przed pierwszym gwizdkiem, a na boisku próżno czekać jakichkolwiek fajerwerków czy oznak zaangażowania. Obraz Kidawy-Błońskiego pozbawiony jest dramaturgii, ale nie brak w nim wielu drobnych niedoróbek– źle zrealizowanych postsynchronów, deszczu padającego jedynie w centrum kadru, czy aktorskich lapsusów popełnianych przez niektóre z gwiazd. Zamiast wielkiego widowiska powstał bowiem niechlujny i banalny obrazek z PRL-owskiej przeszłości. Zdecydowanie mniej ciekawy niż prawdziwa biografia Jana Banasia.

  • "Gwiazdy", reżyseria: Jan Kidawa Błoński, scenariusz: Jacek Kondracki, Jan Kidawa-Błoński. Zdjęcia: Michał Englert. Występują: Mateusz Kościukiewicz, Sebastian Fabijański, Karolina Szymczak, Magdalena Cielecka, Eryk Lubos. Premiera: 12 maja 2017.
[Embed]
[Embed]

Stanisław Vincenz

$
0
0

Stanisław Vincenz, 1924, fot. Vincenz.pl/Domena publiczna

Etnograf, ese­ista, badacz kultury, filozof, powieściopisarz, tłumacz. Znawca kultury Huculszczyzny i Pokucia, a także myśli i sztuki starożytnej Grecji. W swojej prozie pragnął stworzyć szeroką syntezę europejskiej kultury. Urodził się 30 listopada 1888 w Słobodzie Rungurskiej (obecnie Iwano-Frankowsk na Ukrainie), zmarł 28 stycznia 1971 w Lozannie (Szwajcaria).

Józef Czapski, który osobiście poznał autora "Na wysokiej połoninie" i napisał przedmowę do emigracyjnego wydania jego dzieła (Londyn 1956), w pośmiertnym wspomnieniu o Vincenzie podzielił się niezwykle trafnym spostrzeżeniem:

"Jeżeli nie zdziczeliśmy wszyscy na naszych wyspach oddalonych, nie o geografię tu chodzi, zawdzięczamy to paru ludziom wśród nas – miary Stanisława Vincenza – którzy byli naszym sumieniem historii, bo sobą realizowali pewną polską, a jednocześnie najbardziej uniwersalną tradycję, jej nurt najcenniejszy, niezarażony ani naszą pychą, ani żadną wolą podporządkowania sobie kogokolwiek."
[Józef Czapski, "Kultura", Paryż, nr 3/1971]

Stanisław Vincenz był prawnukiem francuskiego emigranta Charles'a-François de Vincenza pochodzącego z Prowansji. Po rewolucji francuskiej w 1789 roku przybył on do Wiednia, gdzie poślubił Polkę, która po śmierci męża zamieszkała w Stanisławowie. Dziadek Stanisława był austriackim urzędnikiem. Miał dwanaścioro dzieci, wśród nich urodzonego w 1854 ojca pisarza, Feliksa,  jednego z pionierów przemysłu naftowego w Galicji, bliskiego współpracownika działacza społeczno-gospodarczego Stanisława Szczepanowskiego. Matką pisarza była Zofia z domu Przybyłowska, ze starej szlacheckiej rodziny właścicieli Krzyworówni nad Czeremoszem na Pokuciu, w ówczesnej Galicji Wschodniej. Tam Stanisław Vincenz spędził większość dzieciństwa.

[Embed]

Wychowywała go huculska niania Pałahna Slipenczuk-Rybenczuk, którą wspominał z nieodmiennym szacunkiem. Poznawał obyczaje i tradycje Hucułów. Uczył się od nich miejscowej gwary języka rusińskiego. I innych języków, gdyż wszyscy bez trudności porozumiewali się także polskim, ukraińskim, rumuńskim, niemieckim. Życie chłopca na pograniczu wielu kultur: wołoskiej, węgierskiej, żydowskiej, cygańskiej, słowackiej, ormiańskiej, ukraińskiej, czeskiej, polskiej i austriackiej zdecydowało o jego przywiązaniu do dziejowej idei tolerancji, wyrażającej się w codziennej koegzystencji i współpracy różnych ludów, grup społecznych i wyznań dawnej Rzeczypospolitej.

"W końcu niedaleko Żabiego żył wiejski mędrzec, Baal Szem Tow, czyli Mistrz Imienia. Dla Vincenza chasydyzm był czynnikiem formującym huculską cywilizację na równi z pasterstwem. Mowa członków tej cywilizacji była gwarą powstałą z południowo-zachodniego zespołu dialektów języka ukraińskiego. Huculi nie mieli świadomości narodowej, uważali się po prostu za ludzi 'tutejszych'. Zajmowali się, rzeczywiście, głównie pasterstwem i hodowlą bydła. Na wysoki poziom wznieśli swoją sztukę, w tym tańce z przyśpiewkami, tzw. kołomyjkami, w XIX wieku popularnymi nawet w Europie Zachodniej. W 'Na wysokiej połoninie' znajdujemy zapisy niektórych z tych pieśni śpiewanych we wschodniej części Karpat, po Biały Czeremosz."
[Krzysztof Masłoń, "Puklerz Mohorta. Lektury kresowe", Poznań 2014]


Stanisław Vincenz, uczeń 4 klasy gimnazjum, 1901, fot. Vincenz.pl/Domena publiczna

W latach 1898–1906 Stanisław Vincenz uczył się w c.k. Wyższym Gimnazjum w Kołomyi, a później w Stryju. Jego szkolnymi kolegami byli Kazimierz Wierzyński i Wilam Horzyca. Wstąpił wraz z nimi do kółka samokształceniowego o profilu literackim i patriotyczno-niepodległościowym, któremu przewodził przyszły profesor językoznawstwa Stefan Vrtel-Wierczyński. W czasie nauki w gimnazjum Vincenz wyspecjalizował się w twórczości Homera, stając się z czasem jego wybitnym znawcą.

Studiował początkowo na Uniwersytecie Lwowskim, a następnie w Wiedniu: prawo, biologię, slawistykę (nauczył się pogardzanego w Galicji języka rosyjskiego, żeby móc przekładać Fiodora Dostojewskiego), sanskryt, psychiatrię (uczęszczał na wykłady Sigmunda Freuda) i filozofię (m.in. u Friedricha Wilhelma Foerstera). Ukończył Wydział Filozofii Uniwersytetu Wiedeńskiego, uzyskując w 1914 roku stopień doktora za dysertację "Filozofia religii Hegla i jej wpływ na Feuerbacha".

W 1912 roku ożenił się w Wiedniu  z pochodzącą z Odessy Rosjanką, Heleną Loeventon, z którą miał syna Stanisława.

W czasie I wojny światowej walczył w wojsku austriackim (1914–1918), na froncie pod Haliczem, a później we włoskich Dolomitach. W 1919 roku zgłosił się ochotniczo do Wojska Polskiego. Był wykładowcą w szkole wojskowej w Modlinie, brał udział w wyprawie Piłsudskiego na Kijów. Po demobilizacji w 1922 roku działał w PSL "Wyzwolenie", optując za współpracą z Ukraińską Partią Radykalną.

Działalność literacką rozpoczął jako tłumacz Walta Whitmana ("Trzy poematy", 1921).  Rok później został redaktorem periodyku "Nowe Czasy". We Lwowie poznał swoją drugą żonę, Irenę Eisenmann, z którą wziął ślub w roku 1923. Mieli oni dwoje dzieci: Andrzeja i Barbarę.


Na zboczach Czarnohory, nz. Stanisław Vincenz, Irena Vincenzowa, i przyjaciele, 1925, fot. Vincenz.pl/Domena publiczna

W 1926 lub 1927 roku, po około trzech latach pobytu w Milanówku, rodzina przeniosła się do Warszawy.

Od 1924 współpracował ze związanym z piłsudczykami miesięcznikiem "Droga", w którym publikował szkice z filozofii religii. W latach 1927–1928 był redaktorem naczelnym pisma. 

Ukazywał w nim działalność Stanisława Szczepanowskiego jako przemysłowca, a zarazem społecznika i patrioty. Pisał o potrzebie edukacji młodych pokoleń poprzez literaturę, sztukę, naukę i religię. Przybliżał poglądy szwajcarskiego filozofa panidealisty Rudolfa Marii Holzapfla, zamieszczając wypis z jego dzieła "Wszechideał" (całość, w przekładzie dokonanym wraz z Izydorem Blumenfeldem, ukazała się w 1936). Publikował artykuły o Mahatmie Gandhim i Maksie Weberze. Założył ze Stanisławem Baczyńskim tygodnik "XX Wiek" o profilu literacko-artystycznym i społecznym. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne Vincenz był też aktywny w pracach PEN-Clubu.

Po przewrocie majowym, srodze rozczarowany polityką sanacyjną, wyprowadził się w 1930 roku wraz z rodziną z Warszawy. Najpierw do Worochty, a wkrótce potem zamieszkał w Bystrzecu na Huculszczyźnie. Włączył się w prace Koła Naukowego Towarzystwa Przyjaciół Huculszczyzny, którego oddział w 1934 roku utworzono w Kołomyi. Prowadził w regionie badania etnograficzne, muzykologiczne i archeologiczne.

Około 1930 roku przystąpił do pisania dzieła swojego życia, eposu powieściowego "Na wysokiej połoninie". Sześć lat później ukazała się jego pierwsza część – "Prawda starowieku".

"Zżyty z Huculszczyzną od dzieciństwa (spędzonego w domu dziadków w Krzyworówni nad Czeremoszem), zawarł swą rozległą wiedzę o przeszłości, obyczajach i kulturze regionu w cyklu epickim 'Na wysokiej połoninie. Obrazy, dumy i gawędy z Wierchowiny Huculskiej', złożonym z 3 części (nazwanych 'pasmami') […]. Cykl, porównywany z homeryckim eposem, przynosi plastyczny obraz minionej już 'pradawnej kultury pasterskiej, z jej korzeniami religijnymi i mitycznymi wywodzącymi się częściowo ze starej Rusi, Bałkanów i Grecji', utrwalony w podaniach, legendach, bajkach, pieśniach, opowieściach zbójnickich, opisach obrzędów, życia i pracy. Jest też apoteozą duchowego świata ludzi prostych i prawych, przywiązanych do swobody, o bogatym życiu wewnętrznym ukształtowanym w bezpośrednim obcowaniu z naturą."

[Jan Wojnowski, hasło "Vincenz Stanisław" w: "Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny", t. II, Warszawa 1985]

[Embed]

Podróż po Europie pozwoliła mu poznać Herberta George'a Wellsa, Juliana Huxleya, Thomasa Manna. W krystalizowaniu się poglądów Stanisława Vincenza istotny wpływ odegrał spotkany na tym szlaku szwajcarski filozof Rudolf Maria Holzapfel.

We wrześniu 1939 roku przedostał się na Węgry razem z synem Stanisławem i Jerzym Stempowskim. Tuż po powrocie po resztę rodziny został 21 października 1939 aresztowany przez NKWD za nielegalne przekroczenie granicy i osadzony w sowieckim więzieniu w Stanisławowie. Zwolniono go 4 grudnia tegoż roku po interwencji zmobilizowanych przez pierwszą żonę przedstawicieli środowisk ukraińskich i żydowskich. W maju 1940 roku udało mu się zbiec na Węgry, gdzie się osiedlił w miejscowości Nógrádverőce nad Dunajem.

Włączył się tam w życie kulturalne polskich wychodźców. Pisał obszerne eseje, łączące tradycję staroszlacheckiej gawędy z humanistyczną erudycją. Nawiązał kontakty z pisarzami węgierskimi, przekładał ich poezje. Tam też pomagał ukrywającym się Żydom, za co Instytut Yad Vashem przyznał mu (pośmiertnie) medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata".

Po wojnie, dzięki pomocy Konstantego A. Jeleńskiego, wraz z drugą żoną Ireną i ich córką Barbarą przeniósł się na kilka miesięcy do Quakenbrück w Niemczech. Pisarz opublikował tam kilka tekstów w kwartalniku literackim "Salamandra": "Polowanie na niedźwiedzie"(stanowiące wyimek z "Prawdy starowieku"), eseje o Homerze, o Hamlecie i rozdział z powieści "Powojenne perypetie Sokratesa".

W 1947 roku Vincenzowie zamieszkali w Uriage-les-Bains na południu Francji , a po niecałych dwóch latach przenieśli się do Grenoble. Vincenz nawiązał współpracę z paryską "Kulturą" Jerzego Giedroycia, gdzie publikował wybrane teksty z "Wysokiej połoniny"oraz eseje, np. "Czym może być dla nas Dante?" czy "Rocznice Gandhiego". Zaprzyjaźnił się z osobami z kręgu "Kultury"; propagował pismo.

"Należał do najbliższego kręgu współpracowników Jerzego Giedroycia i paryskiej 'Kultury'. Pisał świetne eseje, złożone następnie w tomy, m.in. 'Po stronie pamięci' (1965) i 'Dialogi z Sowietami' (1966). Z natury jednak – jak twierdził Czesław Miłosz – 'był gadaczem a nie pisarzem'. Miłosz podpowiadał, jak należy czytać Vincenza: 'Trzeba chyba wyobrazić sobie, że siedzi się w półciemnej komnacie, patrząc na ogień trawiący grube bierwiona na kominku i słuchając opowieści o krajach, o ich rzekach, górach i bogach, o spotkaniach z dawnymi poetami i filozofami'."
[Krzysztof Masłoń, "Puklerz Mohorta. Lektury kresowe", Poznań 2014]

Ważnym miejscem dla Vincenza stał się letni dom w małej miejscowości alpejskiej La Combe de Lancey. W lecie 1951 roku po raz pierwszy odwiedził go tam Czesław Miłosz. Rozmowom emigrantów, próbujących przywrócić sens słowu "ojczyzna", poświęcił Miłosz szkic "La Combe", zamieszczony wraz z "Przedmową" w pierwszym tomie zbioru esejów Vincenza "Po stronie dialogu" (Warszawa 1983 ). Poeta uważał prozaika za swojego duchowego mistrza. 

"Kto raz praktykował dobre sąsiedztwo, umie wniknąć w każdych sąsiadów. Vincenz z eks-wiedeńczykami porozumiewa się szyfrem zagadkowym dla niewtajemniczonych; syn rabina z Żabiego, któremu sądzone było zostać profesorem materializmu dialektycznego na uniwersytecie berlińskim za Republiki Weimarskiej, znajduje w nim swego ziomka; Sakson z Siedmiogrodu spostrzega, że tu rozumie się naprawdę tamtejsze narodowościowe powikłania; szwajcarska filozofka, której rodzice przywędrowali z Wilna, jest znów u swoich; u swoich jest też rumuński góral, bo Karpaty; Ukrainiec może do woli spierać się o odcienie ukraińskich dialektów: a Węgrom Vincenz recytuje ich poetów po węgiersku. Ale powoli koło przyjaciół zaczęło się rozszerzać. Vincenz wie, że ludzie tęsknią dzisiaj do ojczyzny, a zamiast niej przyznaje się im tylko państwa. Ojczyzna jest organiczna, wrośnięta w przeszłość, zawsze nieduża, grzejąca serce, bliska jak własne ciało. [...] Podpatrywałem sekret Vincenza. Miałem przed sobą kogoś, kto za jednym zamachem obalał dwie rozdęte mitologie. Również tę mniejszą, lamentujących 'tułaczy', gotowych zmarnować całe życie na tymczasowość i oczekiwanie powrotu (powrotu do czego?), byle udawać, że nie są, gdzie są."
[Czesław Miłosz, "La Combe", w: Stanisław Vincenz, "Po stronie dialogu", t. I, Warszawa 1983]

[Embed]

Jerzy Giedroyc i Stanisław Vincenz szybko doszli do porozumienia w sprawie niezbędności na łamach "Kultury" tematyki kresowej. Od 1952 roku w paryskim miesięczniku zagościła nowa kolumna: "Kronika ukraińska". Zawierała teksty dotyczące życia emigracji ukraińskiej, stosunków ukraińsko-polskich, sytuacji politycznej w bloku wschodnim.

"W polskiej prasie emigracyjnej niewiele się pisze o Ukraińcach, a w ukraińskiej też nie za wiele o Polakach. Niewiele jest prób zrozumienia, a zupełnie brak usiłowań porozumienia. Wszakże kto ma niezdrowe zamiłowanie do spraw beznadziejnych i nieuleczalnych, mógłby sobie użyć czytając, jak każda ze stron zainteresowanych nie tylko spowiada się z grzechów drugiej, lecz także jako swego rodzaju Kassandra wygłasza ponure proroctwa o losie przeciwnika [...]. Chcąc informować naszych czytelników będziemy się starali możliwie często podawać kronikę poświęconą stosunkom polsko-ukraińskim."
[S.V. (Stanisław Vincenz), "Wieści ze Lwowa", "Kultura", Paryż, nr 12/1951; przedruk w: "Jerzy Giedroyc. Emigracja ukraińska. Listy 1950–1982", Warszawa 2004]

Lata emigracji Vincenza oznaczały dlań sporą aktywność. Zapraszany do wygłaszania wykładów czy prowadzenia audycji radiowych, zwiedzał zakątki Zachodniej Europy. Nieoceniony dar wiedzy, przemnożony przez erudycyjną swadę, pozwalał mu z równą swobodą mówić o eposach Homera, klasycznej filozofii greckiej, jak też o dziełach Dantego czy Nietzschego. 

W La Combe Stanisław Vincenz zgromadził wokół siebie "prywatną akademię platońską". Przyjeżdżali doń po nauki zwłaszcza młodzi Szwajcarzy, toteż w ich ojczyźnie organizował później lekcje na temat interpretacji "Odysei". Z jego też inicjatywy w zamku w Vallamond w Szwajcarii odbyła się w 1958 roku konferencja poświęcona tradycyjnym kulturom "małych ojczyzn". 

W 1964 roku ze względu na pogarszający się stan zdrowia pisarza Vincenzowie przenieśli się na stałe do Lozanny, gdzie też pisarz po niespełna siedmiu latach zmarł. Pochowano go na cmentarzu w Pully. Po śmierci Ireny Vincenzowej 14 października 1991 prochy jej i męża przewieziono do Polski i 14 grudnia tego roku złożono na cmentarzu św. Salwatora w Krakowie.

Jeanne Hersch, która opatrzyła wstępem londyńskie wydanie "Tematów żydowskich" (1977),  pisała o ich autorze:

"Tak wielki był w nim głód dotarcia do każdego z najróżnorodniejszych głosów człowieka w całej ich dosłowności i swoistości, że osiągnął zdolność czytania w oryginale w czternastu rozmaitych językach. Ale przywiązywał się tylko do arcydzieł. Nie wydaje mi się, aby mógł choć jeden dzień spędzić bez Homera czy Dantego i Szekspira. [...] Był arystokratą. Jedyną rzeczą, której nienawidził, którą gardził, była tandeta. We wszystkich dziedzinach: letniość uczuć, odmowa płacenia za nie ceny, ozdóbki literackie, pretensjonalność, słowa bez znaczenia, obietnice bez pokrycia, pozorne racje; wiedza pretendująca do wyczerpania całej prawdy, moda pod wszelkimi postaciami i na wszystkich szczeblach; strategie uczuciowe czy polityczne; pogoń za karierą. [...] Był również nauczycielem, który potrafił pojąć i przyjąć melancholię nieobecności i śmierci. Był wierzącym katolikiem i niepoprawnym heretykiem. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek bardziej niewzruszenie wierzył w Boga, bardziej cierpiał od zła, usilniej się buntował. Był niepocieszony z powodu zagłady Żydów. Nie widziałam nigdy, by mówił o Żydach inaczej niż ze łzami w oczach. [...] Był pisarzem. W jego ojczystych Karpatach, w kraju Hucułów, Polacy, Rumuni, Ukraińcy i Żydzi chasydzi przekazywali ustnie skarby swej tradycji. Zebrał je wszystkie w sobie, a potem rozsnuł na papierze. [...] Nie jest to ani dzieło naukowe, ani folklor. Opowiadacz – niespieszny jak Homer – przywraca do życia dusze i mądrość wielu zaginionych światów."
[Jeanne Hersch, "O Stanisławie Vincenzie", "Gazette de Lausanne", tłumaczył Andrzej Vincenz]

Powieści Stanisława Vincenza przedstawiają egzotyczną dziś kulturę ludową, nieodmiennie zachwycając bogatym tłem folklorystycznym i etnograficznym. Ich autora nazywali "odnowicielem i lekarzem dusz ludzkich". Fotografię prozaika nosił w portfelu jego krajan, Kazimierz Wierzyński.

Twórczość

  • "Resztki archaicznej kultury u Hucułów", studium, 1935
  • "Uwagi o kulturze ludowej", studium, 1938
  • "Na wysokiej połoninie" cz. 1. "Prawda starowieku", Warszawa 1938
  • "O książkach i czytaniu", eseje, Budapeszt 1942
  • "Rocznica Gandhiego", eseje, 1951
  • "Po stronie pamięci", eseje, Paryż 1965
  • "Dialogi z Sowietami", eseje, Londyn 1966
  • "Na wysokiej połoninie" cz. 2., t. I "Nowe czasy. Zwada", Londyn 1970
  • "Na wysokiej połoninie" cz. 2., t. II "Nowe czasy. Listy z nieba", Londyn 1974
  • "Tematy żydowskie", eseje, Londyn 1977
  • "Na wysokiej połoninie" cz. 3. "Barwinkowy wianek", Londyn 1979;
  • "Z perspektywy podróży", eseje, Kraków 1980
  • "Po stronie dialogu", eseje, Warszawa 1983
  • "Powojenne perypetie Sokratesa", eseje, Kraków 1985
  • "Outopos. Zapiski z lat 1938–1944", eseje, Wrocław 1992
  • "Atlantyda. Pisma rozproszone z lat II wojny światowej", Warszawa 1994


Ordery i odznaczenia

  • Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1938)
  • Złoty Wawrzyn Akademicki (1938)

Autor: Janusz R. Kowalczyk, maj 2017

Etnograf, ese­ista, badacz kultury, filozof, powieściopisarz, tłumacz.

"Hydrozagadka" w reżyserii Andrzeja Kondratiuka [galeria]

$
0
0

Film telewizyjny Andrzeja Kondratiuka z 1970 roku. Zwariowana, „kampowa” komedia o przygodach polskiego superbohatera Asa. Początkowo chłodno przyjęta przez krytyków, z czasem zyskała status dzieła kultowego.

Maniucha Bikont, Ksawery Wójciński, ''Oj borom, borom...''

$
0
0

''Ta płyta to opowieść o jednym z wielu miejsc, które odwiedziłam w ciągu ostatnich kilku lat, jeżdżąc po Polesiu w poszukiwaniu śpiewaczek starszego pokolenia, aby móc posłuchać ich, pożyć chwilę ich życiem, pośpiewać, zrozumieć świat, w którym powstały'' – opowiada Maniucha Bikont. 

Kurczyca to niewielka wieś nieopodal Nowogrodu Wołyńskiego, według Wikipedii mieszka tam 554 osoby. Wśród nich są trzy kobiety, które przyczyniły się do powstania płyty ''Oj borom, borom...'', były to: Hanna Mychajłowna Danylczuk (ur. 1933), Halyna Archipiwna Romanczuk (ur. 1941), Leonida Mychajłowna Serbin (1937-2014). Przekazały one swoje pieśni warszawskiej śpiewaczce i antropolożce, która – wraz z pewnym improwizującym kontrabasistą – przełożyła poleski repertuar na wrażliwość współczesnej muzyki, nie zapominając jednocześnie o wszystkich wartościach i emocjach oryginału.

 

 

Ale zacznijmy od początku. Maniucha Bikont od lat udziela się w środowiskach muzyki tradycyjnej, śpiewa m.in. w Dziczce, Niewte, Tęgich Chłopach, gdzie gra również na tubie; muzyką zajmuje się także naukowo, uczestniczyła w badaniach terenowych w Polsce, Ukrainie, Białorusi i Rosji. ''Oj borom, borom...'' jest jej pierwszą autorską płytą. Ksawery Wójciński jest kontrabasistą poruszającym się po polu muzyki improwizowanej właściwie należy do czołówki światowych wykonawców, nagrywał płyty z prawdziwymi legandami  jazzu, chociażby z Charlsem Gayne'em, Urim Caine'm, Satoko Fuji i Mikołajem Trzaską

Bikont i Wójciński spotykali się już wcześniej, m.in. na płycie ''Where My Complete Beloved Is'' niezwykłego zespołu Hera. Teraz spotkali się w bardziej intymnej sytuacji muzycznej, co prawda ich wspólny album został nagrany w Studiu S4 Polskiego Radia, ale brzmi jakby powstawał na kurczyckim podwórzu. Przy dzisiejszym nadmiarze produkcji muzycznych, zapominamy trochę o tym, ile wysiłku muszą włożyć artyści w przygotowanie nowego materiału. Maniucha Bikont jeździła na Polesie w latach 2011-16, efektem tych podróży jest zbiór pieśni odwzrowujący cykl roku (i w pewnym sensie ludzkiego życia). Płyta zaczyna się wiosną, przechodzi przez wesele, letnie przesilenie, jesień, kołysankę, śmierć, kolędę aż dociera do żniw. 

Brzmienie kontrabasu jest pełne i surowe zarazem, pełne szumów i skrzących się podźwięków – przypomina trochę basy, ludowego przodka wiolonczeli i kontrabasu. Urok gry Wójcińskiego polega na oszczędności i precyzyjnym doborze środków, basista doskonale opanował wyrażanie muzycznych emocji i idei. Zachowuje umiar nawet w krótkich instrumentalnych interludiach (''Wędrówka''''Rozłąka'') nie pozwala sobie na nagłe wybuchy wirtuozowskiego ego, zmorę współczesnej improwizacji. Podobnie jest ze śpiewem Bikont, która trzyma się blisko śpiewaczej tradycji, nie poszukuje udziwnionych manier wykonawczych. Śpiewa tak, jak się nauczyła. Kontrabas towarzyszy głosowi, rozwija motywy, których tradycja wykonawcza nie uwzględnia. 

 

 

Warto zauważyć, że nie jest to produkcja osamotniona we współczesnej polskiej muzyce. W podobną podróż zaprasza Żywizna, zespół Raphaela Rogińskiego i śpiewaczki Genowefy Lenarcik, tutaj kurpiowski repertuar spotyka się z gitarą Rogińskiego zakorzenioną we wschodnich i afrykańskich tradycjach muzycznych. Siostrzaną wrażliwością obdarzone są kompozycje Aleksandra Kościowa, w których wokalnie wspomaga go Zespół Międzynarodowej Szkoły Muzyki Tradycyjnej pod dyrekcją Jana Bernada, badające obrzędy lubelszczyzny: ''Gorzkie Żale'' (2010) i ''Wesele lubelskie'' (2017). 

Na koniec warto dodać, że poza wszystkimi walorami muzycznymi, jest to także jedna z najładniej wydanych polskich płyt 2017 roku, wyjątkowo dopracowana . W dołączonej do płyty książeczce znajdziemy komplet tekstów w języku polskim i angielskim, osobny zaszecik z wersjami ukraińskimi. Wszystko to przeplatane zdjęciami z etnograficznych wypraw Maniuchy i barwnymi impresjami pędzla Jędrka Owsińskiego. Skromny dowód na to, że warto kupować płyty w dobie serwisów streamingowych. 

Zobacz też materiały wideo Culture.pl poświęcone autorom płyty:

"Hydrozagadka" Andrzeja Kondratiuka

$
0
0

"Hydrozagadka" w reżyserii Andrzeja Kondratiuka, nz. Ewa Szykulska, fot. Romuald Pieńkowski, Filmoteka Narodowa/fototeka.fn.org.pl

Film telewizyjny Andrzeja Kondratiuka z 1970 roku. Zwariowana, "kampowa" komedia o przygodach polskiego superbohatera Asa. Początkowo chłodno przyjęta przez krytyków, z czasem zyskała status dzieła kultowego.

"Hydrozagadka" nawiązuje do amerykańskich komiksów oraz filmów fabularnych, opowiadających o wyczynach herosów, którzy ratują świat – lub przynajmniej jego część – przed zakusami rozmaitych "geniuszy zbrodni". Główny bohater, Jan Walczak (Józef Nowak), na co dzień pracuje jako kreślarz w warszawskim biurze projektowym. To jednak tylko kamuflaż: gdy bezpieczeństwo kraju jest zagrożone, mężczyzna wdziewa strój à la Superman i, jako superbohater As, dzielnie rozprawia się ze złem. "Hydrozagadka" rozpoczyna się właśnie w takiej kryzysowej sytuacji. Podczas fali upałów w Warszawie zaczynają dziać się dziwne rzeczy: w mieszkaniach nie ma wody, a w Wiśle znaleziono radioaktywną i w dodatku ugotowaną rybę. Sprawcą całego zamieszania jest doktor Plama (Zdzisław Maklakiewicz), "bezwzględnie inteligentny" (jak sam o sobie mówi) szwarccharakter, który prowadzi tajemnicze interesy z maharadżą pustynnego Kaburu (Roman Kłosowski). Plan obmyślony przez złoczyńcę jest prawdziwie misterny, ale jeden człowiek może pomieszać szyki przestępcy. Ku zgrozie doktora Plamy naukowcy wzywają na pomoc niezłomnego i nieprzekupnego As.


Kadr z filmu "Hydrozagadka" w reżyserii Andrzeja Kondratiuka, 1970, nz. Ewa Szykulska, Tadeusz Pluciński, fot. Filmoteka Narodowa/fototeka.fn.org.p

W filmie Kondratiuka od początku do końca wszystko jest absurdalne. Fabuła ma jedynie pozory logiki, w akcji pojawiają się luki, aktorzy wymawiają kwestie w ostentacyjnie sztuczny sposób. Nonsensów tu nie brakuje: żony maharadży okazują się być rosłymi mężczyznami, przybysz ze wschodu witany jest na lotnisku przez karła przebranego za góralskie dziecko, a dróżnik, który ocknął się z alkoholowego upojenia ni stąd ni zowąd recytuje fragment "Hamleta" ("Niech ryczy z bólu ranny łoś, Zwierz zdrów przebiega knieje. Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś, To są zwyczajne dzieje"). Kondratiuk demonstracyjnie podkreśla sztuczność i kiczowatość przedstawionej historii nie tylko na poziomie fabuły, ale i formy. Montaż jest niedbały, przejścia pomiędzy poszczególnymi scenami niespójne, muzyka eklektyczna. Sam reżyser przyznawał po latach, że "Hydrozagadka" miała być totalną kpiną, czystą, bezpretensjonalną zabawą.


"Hydrozagadka" w reżyserii Andrzeja Kondratiuka, nz. Zygmunt Apostoł, Józef Nowak, Czesław Lasota, fot. Romuald Pieńkowski, Filmoteka Narodowa/fototeka.fn.org.pl
A jednak w zwariowanej komedii można znaleźć pewne elementy krytyczne, wymierzone tyleż w schematyczną amerykańską popkulturę, co w polską rzeczywistość. Strategia Kondratiuka jest zupełnie inna niż np. późniejsza strategia Stanisława Barei, który przerysowywał realne sytuacje społeczne, aby uwydatnić ich absurd. Reżyser "Hydrozagadki" całkowicie stroni od socjologicznego konkretu, za to projektuje elementy peerelowskiej rzeczywistości na komiksowy świat popkultury, co daje jeszcze bardziej absurdalny efekt. Postaci w "Hydrozagadce"są parodią bohaterów znanych z kina socrealistycznego i kryminałów milicyjnych: z jednej strony mamy tu złowieszczego przybysza z zagranicy, polskiego zdrajcę, oraz playboya zapatrzonego w kulturę zachodnią, z drugiej nieskazitelnego pod względem moralnym obrońcę społeczeństwa Asa. Slogany wypowiadane z patosem przez superherosa ("To alkohol – największa trucizna!", "Ważne jest przestrzeganie przepisów BHP, zwłaszcza na kolei!") jako żywo przypominają hasła lansowane w oficjalnej kulturze. Kondratiuk bezlitośnie wyśmiewa naiwną peerelowską dydaktykę. Wydaje się, że poprzez stylizację filmu na kicz, reżyser chciał skarykaturyzować i ośmieszyć siermiężność polskiej kultury socjalistycznej.

Przyczyn późniejszej popularności "Hydrozagadki" należy jednak szukać nie tyle w kulturowo-społecznym podtekście, ile w nowatorskiej formie. Obraz Kondratiuka w pewien sposób zapowiada dużo późniejsze żarty filmowe, np. produkcje Zespołu Filmowego Skurcz. Inaczej niż kultowe dzieła takie jak "Rejs" czy "Miś", komedia reżysera "Wrzeciona czasu" z pewnością nie przypadnie do gustu wszystkim widzom: to film dla wielbicieli poetyki absurdu i czystego nonsensu, gier z konwencjami i z kiczem. Jako pierwszy przykład filmowego kampu znad Wisły "Hydrozagadka"ma jednak zapewnione miejsce w historii polskiego kina.

[Embed]

"Hydrozagadka", Polska 1970. Reżyseria Andrzej Kondratiuk. Scenariusz Andrzej Kondratiuk, Andrzej Bonarski. Zdjęcia Zygmunt Samosiuk. Scenografia Jarosław Świtoniak. Muzyka Waldemar Kazanecki. Wykonawcy Jóżef Nowak (Jan Walczak), Zdzisław Maklakiewicz (doktor Plama), Roman Kłosowski (książę maharadża Kaburu), Wiesław Michnikowski (profesor Milczarek), Iga Cembrzyńska (kelnerka; prezenterka czołówki), Wiesław Gołas (taksówkarz), i inni.

Zespół Filmowy Plan. Czarno-biały, 70 minut.

Autor: Robert Birkholc, Maj 2017


"Ruiny Warszawy" [galeria]

$
0
0

Wybrane fotografie oraz rozkładówki z książki "Ruiny Warszawy", opracowanie: Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński, teksty: Łukasz Gorczyca, Piotr Jamski, Elżbieta Kamińska, Adam Mazur, Magdalena Wróblewska, projekt graficzny: Michał Kaczyński, wydawca: Raster, Warszawa 2016, 240 x 240 mm, oprawa twarda płócienna.

Koncert duetów InFidelis oraz Rydvall/Mjelva

$
0
0
Duet InFidelis, fot. Bartek Muracki

"Polska", tradycyjny skandynawski taniec, którego źródła prowadzą do XVII-wiecznej historii naszego kraju, stanowi punkt wyjścia inicjatywy duetu InFidelis i Polskiego Radia.

Projekt duetów InFidelis oraz Rydvall/Mjelva to z jednej strony powrót do korzeni skandynawskiego tańca, z drugiej zaś poszukiwanie jego echa w tradycyjnych melodiach polskich. Nowopowstały kwartet podejmuje próbę osiągnięcia tego efektu poprzez wykorzystanie tradycyjnych smyczkowych instrumentów pochodzących z rodzinnych krajów artystów (suka biłgorajska, fidel płocka, nyckelharpa, hardingfele) oraz połączenie ludowej muzyki z Polski, Norwegii i Szwecji. Wspólny koncert stanowi również przyczynek do poszukiwania wspólnych korzeni polskiej i skandywawskiej tradycji muzycznej oraz pokazania, jak interpretują ją młodzi artyści folkowi z dwóch odrębnych światów. Projekt podsumowany zostanie wydaniem płyty, której premiera odbędzie się w przyszłym roku.

Uczestnikami projektu są:

  • Helena Matuszewska (PL) – suka biłgorajska, looper
  • Marta Sołek (PL) – suka biłgorajska, fidel płocka
  • Erik Rydvall (SE) – nyckelharpa
  • Olav Luksengard Mjelva (NO)  - hardingfele

Na wspólnym albumie duetów Infidelis i Rydvall/Mjelva znajdą się:

  • trzy nowe wykonania z albumu "Projekt Kolberg" nagranego przez InFidelis w 2015 roku, który zawiera trzynaście kompozycji inspirowanych polską muzyką ludową lub zawierających cytaty z melodii zapisanych przez Oskara Kolberga
  • trzy opracowane na nowo utwory z albumów "Isbrytaren" i "Vardroppar" duetu Rydvall/Mjelva
  • dwie tradycyjne melodie polskie, które uważane są za źródło skandynawskiego tańca "polska", zaaranżowane na nowopowstały kwartet
  • dwie melodie "polska" pochodzące z Norwegii i Szwecji

O artystach:

InFidelis to instrumentalny duet, który tworzą Helena Matuszewska i Marta Sołek. Wyróżniają go dwa niezwykłe polskie instrumenty ludowe zrekonstruowane pod koniec XX wieku – suka biłgorajska i fidel płocka. Instrumenty wyróżnia specyficzna, paznokciowa technika gry.

Punktem wyjścia dla twórczości duetu jest polska muzyka ludowa. Artystki starają się jednak nie ograniczać tylko do niej - w ich muzyce usłyszeć można echa muzyki dawnej, folku, czy minimal music. InFidelis mówią o sobie, że są wierne tradycji, ale niewierne rutynie. Melodie ludowe są przez nie przetwarzane, zapętlane i przemieszane z improwizacją, co doskonale obrazuje wydany w 2015 roku album "Projekt Kolberg".

Więcej o duecie przeczytać można na stronie: www.infidelis.pl

Rydvall/Mjelva, którego członkami są Olav Luksengård Mjelva i Erik Rydvall, to jeden z najlepszych skandynawskich duetów wykonujących muzykę tradycyjną i folkową. Połączenie norweskich skrzypiec hardingfele i szwedzkiej fideli klawiszowej nyckelharpa jest w ich twórczości doskonałym przykładem szlachetnego brzmienia ludowej muzyki skandynawskiej.

Duet wykonuje zarówno tradycyjne melodie z Norwegii i Szwecji, jak również własne kompozycje inspirowane folklorem skandynawskim. Do tej pory wydali dwa bardzo dobrze przyjęte wśród słuchaczy i  krytyków albumy : "Isbrytaren", który został folkową płytą roku 2013 w Norwegii i w Szwecji oraz "Vardroppar".

Więcej informacji o muzykach znaleźć można na stronie: www.rydvallmjelva.com/en/

Koncert współorganizowany jest przez Instytut Adama Mickiewicza działający pod marką Culture.pl i stanowi zakończenie wystawy "The Logic of the Local. Contemporary Norwegian and Polish Design".

Źródło: materiały promocyjne, opr. MKD, 16.05.2017

[Embed]

Miesiąc Fotografii w Krakowie 2017 - program główny [galeria]

$
0
0

Wybrane prace pokazywanych w ramach programu głównego "Zewnątrz wewnątrz " Miesiąca Fotografii w Krakowie 2017. Artyści 15. edycji Miesiąca Fotografii w Krakowie zabierają nas w balansującą na pograniczu prawdy i fikcji podróż po świecie widzianym oczami obserwatora skrytego za aparatem fotograficznym. "Zewnątrz wewnątrz" to temat przewodni programu głównego. Jego kuratorem jest Gordon MacDonald, pochodzący z Wielkiej Brytanii kurator, wydawca i artysta.  Tegoroczna edycja Miesiąca Fotografii w Krakowie rozpoczyna się 18 maja i potrwa do 18 czerwca 2017 roku.

Krawcowe Teatru Wielkiego - Opery Narodowej [WIDEO]

$
0
0
Kostiumy z "Traviaty" w reżyserii Mariusza Trelińskiego, fot. Opera Narodowa / materiały promocyjne

Każda premiera to około 200 ręcznie szytych i zdobionych kostiumów oraz kilometry materiału. - Bo polska opera także może być haute couture, a kostium dziełem sztuki - przekonują krawcowe z Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Tuż przed premierą "Jeziora Łabędziego" odwiedziliśmy z kamerami ich pracownię. 

To właśnie tu powstała podziwiana na najważniejszych  scenach świata baletowa kolekcja Macieja Zienia,  geometryczny Puszkina według Joanny Klimas, techno Mozart Arkadiusa czy kryształowa Traviata duetu Baczyńska/Ossoliński. Kamerom Culture.pl udało się podejrzeć  ostatnie przymiarki do  "Jeziora Łabędziego", baletu w choreografii Krzysztofa Pastora z kostiumami  zaprojektowanymi przez słynną mediolańską scenografkę Luisę Spinatelii.

Twórcy postanowili przenieść tę opowieść w realia dworu carskiego,  będą więc brylanty, perły, diamenty, tafty, tiule i haftowane koronki - Wszystkie kostiumy są szyte na miarę, a wymiary artystów objęte ścisłą tajemnicą - mówi nam szefowa pracowni  Ewa Majewska.

Pracownia krawiecka Teatru Wielkiego - Opery Narodowej from Culture.pl on Vimeo.

Premiera "Jeziora Łabędziego" z librettem Pawła Chynowskiego odbędzie sie 20 maja 2017 w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej.

źrodła: materiały własne, tekst: Anna Legierska, wideo: Katarzyna Łuka, Marek Sokołowski

 

"Jezioro łabędzie", chor. Krzysztof Pastor

$
0
0

Plakat do "Jeziora łabędziego",
fot. Teatr Wielki - Opera Narodowa

Balet wszech czasów w nowej odsłonie i z nowym librettem powraca do repertuaru Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. - To ogromne wyzwanie. "Jezioro łabędzie" jest ikoną światowej sztuki baletowej, wymaga od tancerzy żelaznej kondycji i siły - mówi choreograf Krzysztof Pastor. Na scenie zobaczymy m.in. Melissę Hamilton, gwiazdę londyńskiego Royal Ballet. Premiera odbędzie się 20 maja 2017 w Warszawie.

Po licznych inscenizacjach tradycyjnej wersji niemieckiej baśni, Krzysztof Pastor z librecistą Pawłem Chynowskim postanowili przenieść romantyczną opowieść w realia dworu carskiego ostatnich lat życia Piotra Czajkowskiego. Zamiast powielać melodramat o miłości księcia do zamienionej w łabędzia dziewczyny, sięgnęli do polskiego wątku autentycznej historii, jaka przydarzyła się następcy tronu rosyjskiego Mikołajowi.

 - Wszystkie inscenizacje "Jeziora łabędziego", które widziałem, kopiowały radzieckie wersje. Zasłużyliśmy na oryginalną interpretację utworu, taką, która będzie przyciągała współczesnych widzów do teatru. Nie spotkałem wcześniej nikogo, kto podjąłby się tego zadania - mówi autor nowego libretta Paweł Chynowski.

Twórców warszawskiej inscenizacji zainspirowała prawdziwa historii miłości cesarzewicza Nikiego, przyszłego cesarza i świętego cerkwi prawosławnej Mikołaja II do heskiej księżniczki Alix i sławnej rosyjskiej baleriny polskiego pochodzenia Matyldy Krzesińskiej. Ta namiętność doprowadziła do głośnego skandalu towarzyskiego na dworze petersburskim u progu objęcia tronu przez Mikołaja II. Właśnie ten wątek stał się osią romantycznej opowieści z epoki samego Piotra Czajkowskiego.

Co ciekawe, w Rosji historia polsko-rosyjskiego romansu  wciąż wzbudza spory i ogromne emocje. A to za sprawą niedokończonego jeszcze filmu "Matylda"  Aleksieja Uczitiela z Michaliną Olszańską w roli głównej, który zdaniem konserwatystów jest antyrosyjski, obraża uczucia religijne i bezcześci pamięć ostatniego cara. Właśnie dlatego,  jak twierdzi Chynowski, sceniczna wizualizacja Mikołaja II musiała być taktowna. - Czajkowski chciał napisać dla Matyldy Krzesińskiej balet. Po ponad 100 latach zrealizowaliśmy jego pomysł - dodaje autor libretta.

Scenografię i historyczne kostiumy zaprojektowała współpracująca m.in. z La Scalą słynna mediolańska artystka Luisa Spinatelli. W teatralnej pracowni krawieckiej powstało ponad 200 szytych na miarę kostiumów, zdobionych brylantami, perłami, diamentami, taftami, tiulami i haftowanymi koronkami.

Pracownia krawiecka Teatru Wielkiego - Opery Narodowej from Culture.pl on Vimeo.

Za pulpitem dyrygenckim stanie Alexei Baklan. Jego zdaniem, muzyka Czajkowskiego pasuje do nowej wersji opowieści, przejścia są płynne, całość brzmi pięknie. 

"Polski Balet Narodowy to wspaniały zespół prezentujący światową jakość, ma ogromne szczęście, że kieruje nim Krzysztof Pastor,  który słynną muzykę Czajkowskiego wkomponował w unikalną, choreograficzną wizję. Doceniam także szacunek Pawła Chynowskiego dla rosyjskiej kultury, treści historyczne podane są w libretcie z niezwykłym smakiem" - powiedział Baklan

W nowej wersji choreograficznej zachowane zostaną najcenniejsze sekwencje tradycyjne, jak liryczny biały obraz z łabędziami, czy popisowe pas de deux ze słynnymi 32 foutté. Na scenie zobaczymy cały zespół Polskiego Baletu Narodowego, m.in. Yukę Ebiharę, Chinarę Elizade, Vladimira Yaroshenko, Dominikę Krzysztoforską i Roberta Bondarę.

Premiera spektaklu odbędzie się 20 maja 2017, Teatr Wielki - Opera Narodowa.

źródła: materiały własne, materiały prasowe, oprac. AL

[Embed]

"Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915-2016", red. Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński

$
0
0

Jan Kisieliński, rozbiórka soboru na pl.Saskim, widok od ul. Królewskiej, 8 marca 1926, fotografia z książki "Ruiny Warszawy", projekt graficzny: Michał Kaczyński, wydawca: Raster, Warszawa 2016, fot. dzięki uprzejmości galerii Raster, Warszawa

"Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915-2016" nie są kolejną książką tylko o ruinach – symbolu tragicznej historii miasta. To publikacja, która bierze pod lupę w większości wcześniej nieznane fotografie dokumentalne, reporterskie, artystyczne i amatorskie oraz samych ich autorów, których losy związały lub sprowadziły do zniszczonej Warszawy.

Jak pisze we wstępie jeden z redaktorów, Łukasz Gorczyca, stulecie warszawskich ruin rozpoczęło się od zniszczeń dokonanych przez Rosjan wycofujących się z miasta latem 1915 roku, a kończy na współczesnych wyburzeniach będących efektem dynamicznych procesów deweloperskich.


Okładki książki "Ruiny Warszawy", projekt graficzny: Michał Kaczyński, wydawca: Raster, Warszawa 2016

W książce poznajemy historię Henryka Poddębskiego, znanego z jednego z największych w międzywojennej Polsce zbiorów fotografii krajobrazowej, który dokumentował wysadzone mosty i spalone dworce tuż po opuszczeniu Warszawy przez Rosjan w 1915 roku. Są tu także zdjęcia Jana Bułhaka, który fotografował ruiny i proces odbudowy po 1945 roku, amerykańskiego fotoreportera Michaela Nasha, który odwiedził Polskę zimą 1946 roku, kolorowe fotografie Henry’ego N. Cobba, kompozycje założyciela słynnej Agencji Magnum Roberta Capy oraz krajobrazy Zbigniewa Dłubaka. Ruiny współczesnego miasta – pojawiające się tylko na chwilę w jego pejzażu w czasie wyburzeń budynków pod nową zabudowę – zdokumentowała z kolei prof. Marta Leśniakowska i na zamówienie do książki – młody fotograf Franciszek Buchner.

 

"Motyw miejskich ruin obrósł olbrzymią literaturą i od samego początku istnienia fotografii był jednym z jej tematów. Już w połowie XIX wieku powstały pierwsze dokumentacje starożytnych ruin, a niewiele później zdjęcia współczesnych zniszczeń, jak fotografie Paryża po upadku Komuny w 1871 roku. Chociaż wszystkie zburzone miasta wydają się na swój sposób podobne, kontekst ich obrazowania bywał bardzo różny. "Ruiny Warszawy" to zarówno ruiny tryumfalne, traumatyczne i sentymentalne, jak i wizerunki będące elementem krytycznej dyskusji o bieżącej polityce miejskiej"– pisze dalej Gorczyca.

Publikacja ukazała się w serii wydawniczej "Warszawa" poświęconej przestrzeni miejskiej stolicy. Dotychczas wydano: "Pałac w Warszawie" Waldemara Baraniewskiego, "Mister Warszawy. Architektura mieszkaniowa lat 60. XX wieku", "Warszawa nowoczesna" Czesława Olszewskiego oraz "Warszawa fantastyczna" Pawła Dunina-Wąsowicza.

[Embed]

"Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915–2016"
Opracowanie: Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński
Teksty: Łukasz Gorczyca, Piotr Jamski, Elżbieta Kamińska, Adam Mazur, Magdalena Wróblewska
Projekt graficzny: Michał Kaczyński
Wydawca: Raster, Warszawa 2016
ISBN 978-83-946849-0-7

Źródła: "Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915–2016", rastergallery.com, mat. własne, oprac. AS, 17.05.2017

[Embed]
 

Culture.pl Superbrands dla Lecha Majewskiego i Muzeum Sztuki w Łodzi

$
0
0

Lech J. Majewski, fot. Rafał Siderski/Dziennik/Forum

Po raz szósty w historii Superbrands Polska przyznano nagrodę Culture.pl Superbrands. To wyjątkowe wyróżnienie ustanowione zostało w 2012 przez Instytut Adama Mickiewicza w partnerstwie z Superbrands Polska. Nagroda przyznawana jest twórcom  i instytucjom kultury, które najskuteczniej wspierają markę Polska za granicą.

Kapituła wyłoniła laureatów spośród nominacji zgłoszonych przez ekspertów Instytutu Adama Mickiewicza oraz redakcję portalu Culture.pl. O tym, kto zdobędzie nagrodę Culture.pl Superbrands decydowało grono dziennikarzy kulturalnych czasopism opinii: Bartek Chaciński ("Polityka"), Wiesław Chełminiak ("Do Rzeczy"), Krzysztof  Kwiatkowski ("Wprost"), Jacek Lutomski ("Rzeczpospolita"), Piotr Mucharski ("Tygodnik Powszechny"), Przemysław Skrzydelski ("W sieci"), Jędrzej Słodkowski ("Gazeta Wyborcza") oraz Krzysztof Olendzki, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza i Nina Kowalewska, prezes Zarządu New Communications, wyłącznego przedstawiciela Superbrands w Polsce.

Nagroda Culture.pl  Superbrands przyznawana jest od 2012 roku. Dotychczas otrzymali ją: Krzysztof Warlikowski i Grzegorz Jarzyna (2012), Tomasz Stańko (2013), Agnieszka Holland (2014), Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN (2015) oraz Mariusz Treliński i Boris Kudlička (2016).

W tym roku kapituła nagrody doceniła Muzeum Sztuki w Łodzi oraz Lecha Majewskiego. Wybór laureatów uzasadniał w laudacji Krzysztof Olendzki, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza.

"W tym roku kapituła nagrody doceniła Muzeum Sztuki w Łodzi za bardzo ciekawy program wystawienniczy i stworzenie miejsca, w którym publiczność może zaznajamiać się z najbardziej aktualnymi koncepcjami artystycznymi sztuki współczesnej. Muzeum doceniono również za podjęcie inicjatywy i organizację wydarzeń związanych z obchodami stulecia ruchu awangardowego w Polsce oraz ambitną, szeroką i skuteczną promocję dzieł Władysława Strzemińskiego i Katarzyny Kobro za granicą. Ponadto kapituła doceniła przywrócenie historycznego kształtu Sali Neoplastycznej zaprojektowanej przez Władysława Strzemińskiego"


Sala Neoplastyczna w Muzeum Sztuki w Łodzi, zaprojektowana w 1946 roku przez Władysława Strzemińskiego jako miejsce ekspozycji kolekcji europejskiej awangardy zgromadzonej przez grupę "a.r." w latach 30. XX wieku. Fot. Muzeum Sztuki w Łodzi.

Dalsza część laudacji dotyczyła wyróżnienia Lecha Majewskiego:

"Nazwisko Lecha Majewskiego to światowa marka. To prawdziwy człowiek renesansu: poeta, pisarz, malarz, scenarzysta, kompozytor, ale przede wszystkim znakomity filmowiec, którego niezwykle oryginalna i odważna twórczość zachwyca kinomanów i publiczność na całym świecie. Filmy Lecha Majewskiego zachwycały publiczność festiwali w Wenecji, Berlinie, Cannes, Rzymie i w Nowym Jorku, a jego wideoarty prezentowano w najbardziej prestiżowych muzeach i galeriach świata, na czele z nowojorskim Museum of Modern Art, które zorganizowało indywidualną wystawę retrospektywną artysty. Kino Lecha Majewskiego to rozmowa z największymi dziełami światowej kultury. Rozmowa, która pokazuje, że film może być nie tylko sztuką opowiadania historii, ale też materią poezji."

Nagroda wręczona została 17 maja 2017 w Warszawie podczas XI gali finałowej konkursu Superbrands Polska, na której spotkali się przedstawiciele świata biznesu, marketingu, kultury oraz show biznesu, by wspólnie uczcić sukces najsilniejszych marek obecnych na rodzimym rynku. Statuetkę Culture.pl  Superbrands z rąk Krzysztofa Olendzkiego odebrali Lech Majewski oraz Jarosław Suchan, dyrektor nagrodzonego Muzeum Sztuki w Łodzi.

Wręczenie nagrody Culture.pl Superbrands poprzedził koncert zespołu VOŁOSI.

opr. MKD, 17.05.2017

 

Chińska publikacja "Dzieje sztuki polskiej"

$
0
0

Okładka publikacji "Dzieje sztuki polskiej", fot. materiały prasowe

Nakładem wydawnictwa Shanghai Joint Publishing Company ukazała się publikacja "Dzieje sztuki polskiej" stworzona specjalnie na rynek chiński. Jest to pierwsze tak obszerne opracowanie na ten temat wydane w Chinach. Publikacja powstała we współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza.

Pomysł wydania "Dziejów sztuki polskiej" powstał pod wpływem wystawy dawnej sztuki polskiej "Skarby z kraju Chopina", która odbyła się w Chińskim Muzeum Narodowym w Pekinie w 2015 roku. Książka wypełni ważną dla promocji polskiej kultury lukę, ponieważ na rynku chińskim do tej pory brakowało publikacji dotyczących polskiej sztuki i kultury materialnej.

Książka jest zbiorem esejów przygotowanych przez Polski Instytut Studiów nad Sztuką Świata pod redakcją prof. Jerzego Malinowskiego. Przygotowanie każdego rozdziału powierzono wybitnym specjalistom z danej dziedziny. Autorzy, profesorowie historii sztuki najważniejszych polskich uniwersytetów, skoncentrowali się na architekturze, malarstwie i rzeźbie. Koncepcja publikacji opracowana została w taki sposób, aby książka mogła być wykorzystywana jako podręcznik do historii sztuki. Jest to zatem przekrojowe ujęcie sztuki ziem polskich z podziałem na najważniejsze okresy i style od czasów prehistorycznych do współczesności. Z myślą o chińskim odbiorcy przyjęto odmienną od dotychczasowej polskiej tradycji koncepcję. Zamiast przemian stylów i postaw artystycznych (od romanizmu do postmodernizmu i współczesnych nurtów sztuki) omówiono twórczość czasów panujących dynastii (Piastów, Jagiellonów, Wazów, Wettinów), a potem okresów politycznych, co zbliża koncepcję publikacji do tradycji chińskiej historii sztuki.

 

Publikacja "Dzieje sztuki polskiej", fot. materiały prasowe

"Dzieje sztuki polskiej" to druga pozycja przygotowana przez polskich historyków sztuki i wydana w języku chińskim. Pierwsza, "Poland-China: Art and Cultural Heritage" pod redakcją Marcina Jacobiego i Chen Shujun oraz Komitetu Naukowego w składzie: Pan Yaochang i Jerzy Malinowski, ukazała się w 2012 roku nakładem wydawnictwa Shanghai Jinxiu Wenzhang. W publikacji tej można znaleźć artykuły, które bardziej szczegółowo omawiają część zagadnień poruszanych w niniejszej książce, a także teksty poświęcone polsko-chińskim kontaktom artystycznym i sztuce chińskiej w zbiorach polskich.

"Dzieje sztuki polskiej" można zakupić na chińskiej stronie serwisu Amazon oraz w sklepie internetowym www.jd.com.

[Embed]

 

Festiwal Unsound Dislocation X Mental Force

$
0
0
Plakat festiwalu Unsound Dislocation X Mental Force, 2017

Pomiędzy 19 i 20 maja 2017 w Mińsku odbędzie się festiwal Unsound Dislocation X Mental Force, którypowstał w wyniku współpracy pomiędzy Unsound Festival (Polska) oraz Mental Force Festival (Białoruś).

Program festiwalu przewiduje dwie klubowe noce oraz eksperymentalny koncert poetycki. Występy muzyczne, podobnie jak towarzyszące im warsztaty, panele dyskusyjne oraz rozmowy z artystami, odbędą się w klubie Re:Public. Ze szczegółowym programem festiwalu zapoznać można się tutaj.

Polskimi uczestnikami festiwalu będą:

  • Dtekk
  • Michał Jacaszek feat. Hania Malarowska
  • Miniatury w składzie: Jacaszek, Osiennik, Port Mone Trio

Zainicjowany w Krakowie w 2003 Unsound Festival, szybko zdobył rozgłos na świecie za sprawą serii wydarzeń organizowanych w Nowym Jorku, Toronto, Adelaide i wielu miastach Europy wschodniej. Edycje Unsound Festival, które odbywały się w Mińsku wywarły ogromny wpływ na białoruską scenę muzyczną; zaczęły pojawiać się na niej gwiazdy światowego formatu, a lokalni artyści zauważeni zostali poza granicami kraju. Zaskutkowały one również wydaniem w 2009 przez wytwórnię ~scape płyty "Connections", która stanowi kompilację utworów kolaboracji Pole & I/DEX, Pinch & Pavel Ambiont i innych artystów. Nagranie "Connections" ustanowiło jednocześnie silną więź pomiędzy białoruską i zachodnią muzyką.

W maju 2017 Unsound Festival raz jeszcze powraca na Białoruś, by we współpracy z Mental Force Festival stworzyć niepowtarzalny, zróżnicowany program muzyki elektronicznej i eksperymentalnej, audiowizualnych performance'ów i paneli dyskusyjnych. Wydarzenia w nim przewidziane odbywać będą się początkowo w Mińsku, by potem zagościć w Ałmaty, Kazaniu, Murmańsku i Lwowie.

Festiwal Unsound Dislocation X Mental Force, a także rezydencja polskich muzyków w Mińsku wspierane są przez Instytut Adama Mickiewicza działający pod marką Culture.pl.

Źródło: materiały promocyjne, opr. MKD, 18.05.2017

[Embed][Embed]

MIN t

$
0
0

MINt, fot. Melvyn Vanderlyle/materiały promocyjne

Wokalistka i producentka MIN t naprawdę nazywa się Martyna Kubicz. Muzycznie zgłębia obszary tanecznej elektroniki i neo soulu, a jej debiutancki album jest zapowiadany na wiosnę 2017 roku.

Urodziła się 21 marca 1994 roku. W facebookowych wpisach zwraca się do fanów po polsku i angielsku – mieszka i pracuje w Berlinie, gdzie od 2015 roku studiuje songwriting w college’u BIMM (British and Irish Modern Music) Berlin Institute. Wcześniej w rodzinnym Wrocławiu ukończyła szkoły muzyczne: fortepian klasyczny i wokalistykę jazzową drugiego stopnia.

"Szkoła nauczyła mnie świadomie korzystać z instrumentów, dała świadomość muzyczną, wiedzę na temat harmonii i teorii, ale własny styl muzyczny musiałam rozwijać sama – wspomina MIN t. – Nigdy nie czułam się komfortowo z byciem pianistką klasyczną czy wokalistką jazzową. Wiedziałam, że chcę tworzyć muzykę, grać, śpiewać, przygotowywać performance."

Żeby poszerzyć swoje możliwości brzmieniowe i stylistyczne, postanowiła nauczyć się produkcji muzycznej. – "Zaczęłam od internetowego kursu po maturze i tak spędziłam swoje najdłuższe wakacje. Teraz uczę się wszystkiego na studiach"– opowiada Martyna. Nadal jednak ma fortepian we Wrocławiu i kiedy tam wraca, gra na nim, nagrywa, testuje różne pomysły.

Sama komponuje swoje utwory, nagrywa i produkuje. Wśród inspiracji wymienia angielski chilloutowy projekt Bonobo, ambientowe Boards Of Canada, mistrza jazzowej elektroniki Flying Lotusa. Martyny Kubicz umie grać przebojowo, house’owo, i zanurkować w minimal techno. W jej pierwszej znanej piosence "Goodbye To The Lullaby" słychać nawet ślad dubu. Dysponująca pewnym, dojrzałym głosem artystka chętnie też odwołuje się do neo soulu. Dba o niuanse brzmieniowe.

Pierwszym wydawnictwem MIN t była złożona z pięciu utworów epka "Turn The Lights Down EP" wydana wiosną 2016. Obecny na tej płycie utwór "Hide and Seek"jeszcze w listopadzie tego samego roku był utworem tygodnia w BIMM.

 

 

Wiosna 2017 MIN t ma wydać płytę nakładem warszawskiej wytwórni Otake Records. Pytana o to, jaki będzie jej debiutancki album, mówi: – To będzie bardzo osobista płyta – smutnej historii o dojrzewaniu albo o przemianach wewnętrznych za nią nie ma. Bardzo chciałam poeksperymentować, oddać żywy feeling w połączeniu z elektroniką. Wszystkie utwory są emocjonalne, od poruszających osobistych momentów po szczęśliwe wzniosłe utwory.

Występowała m.in. na festiwalach Open’er w Gdyni, Soundrive w Gdańsku, Spring Break w Poznaniu, a także na wielu imprezach w swoim Wrocławiu – jak T-Mobile Nowe Horyzonty, Wooded czy WroSound. Za granicą można było jej posłuchać na Rixpop w Berlinie, Reeperbahn w Hamburgu czy Loftas w Wilnie. Poprzedzała również polskie koncerty GusGus oraz Vitalica.

Utwory MIN t remiksowali producent footworkowy Lux Familiar oraz Mislaw, młody producent z Wrocławia. Ona sama jako producentka pracowała m.in. dla młodej polskiej artystki Rosalie ("Trudno" z epki "Enuff"). – Tworzenie bitów dla kogoś otwiera głowę i pozwala odetchnąć od własnych muzycznych oczekiwań – tłumaczy MIN t. Marzy o tym, by jeden z jej utworów zremiksował Mall Grab, działający w Londynie australijski didżej i producent.

Autor: Jacek Świąder, styczeń 2017

 

Dyskografia:

2016 – Turn the Lights Down EP

Wokalistka, producentka muzyczna

Fotografowie ruin

$
0
0

Wydana przez warszawską galerię Raster książka "Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915-2016" bierze pod lupę w większości wcześniej nieznane fotografie ruin oraz ich autorów. Znaleźli się wśród nich zarówno twórcy znani i wybitni – m.in. Jan Bułhak, Robert Capa i David Seymour, jak i fotografowie anonimowi.

Henryk Poddębski


Henryk Poddębski, spalone wnętrza Fabryki Maszyn i Odlewów Orthwein, Krasiński i S-ka przy ul. Złotej, sierpień 1915, fot. dzięki uprzejmości Muzeum Warszawy i galerii Raster

"Henryk Poddębski (1890-1945) jest znany jako twórca jednego z największych w międzywojennej Polsce zbiorów fotografii krajobrazowej"– pisze Łukasz Gorczyca w rozdziale poświęconym artyście w książce "Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915-2016". Jego zdjęcia, wykonane najprawdopodobniej latem 1915 roku, dokumentują mosty, dworce i fabrykę wysadzone przez opuszczającego Warszawę rosyjskiego zaborcę. Są to pierwsze udokumentowane fotograficznie warszawskie ruiny.

"25-letni wówczas fotograf prezentuje się tu jako dokumentalista dojrzały warsztatowo, obdarzony instynktem reporterskim, a jednocześnie poszukujący wyrazistych, silnie oddziałujących kadrów i kompozycji o niemal epickim wyrazie" - pisze dalej Gorczyca.

Jan Kisieliński


Jan Kisieliński, rozbiórka soboru Aleksandra Newskiego na placu Saskim, widok od ul.Królewskiej, 8 marca 1926, fot. dzięki uprzejmości galerii Raster

W okresie międzywojennym Jan Kisieliński należał do Cechu Fotografów Chrześcijańskich w Warszawie. Na zlecenie Zygmunta Słomińskiego, późniejszego Prezydenta Warszawy, w latach 1925-26 wykonał obszerną dokumentację prac nad rozbiórką prawosławnego soboru Aleksandra Newskiego na placu Saskim. Usunięcie monumentalnej budowli – symbolu panowania rosyjskiego agresora – było ważnym wydarzeniem dla dziejów Polski. Zdjęcia Kisielińskiego przedstawiają prace wyburzeniowe, ludzi pracujących na budowie oraz nieznane podziemne zakamarki soboru.

"Jego dokonania nie zostały dotychczas zauważone przez badaczy i pozostaje on postacią dość anonimową. Fotografie Kisielińskiego są dobrze zakomponowane i naświetlone, bardzo profesjonalne. Są znacznie więcej niż tylko zdjęciem widoku – kreują obraz niszczonej budowli"– pisze Piotr Jamski w książce "Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915-2016".

Jerzy Mizerski


Jerzy Mizerski, "Drapacz chmur" (Prudential), 1945, fot. dzięki uprzejmości galerii Raster

Jerzy Mizerski wykonał serię kilkudziesięciu fotopocztówek z motywem zburzonej w czasie II wojny światowej Warszawy. Znalazły się na nich m.in. pozostałości po Dworcu Głównym, budynku Prudentialu, a także rzadkie ujęcia Centralnego Dworca Pocztowego przy Żelaznej oraz gmachu PKO na rogu Jasnej i Świętokrzyskiej.

"To prawdopodobnie pierwsza opublikowana w takiej objętości i jakości dokumentacja fotograficzna zniszczonej Warszawy przeznaczona do szerszej dystrybucji. Niestety, niewiele więcej wiadomo o tej edycji, a jeszcze mniej o jej autorze"– pisze Łukasz Gorczyca w książce "Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915-2016".

Jan Bułhak


Jan Bułhak, "Dworzec Główny", 1945, fot. dzięki uprzejmości Muzeum Warszawy i galerii Raster

Jan Bułhak, określany ojcem polskiej fotografii, dokumentował ruiny i odbudowę Warszawy na przełomie 1945 i 1946 roku. W jego olbrzymim zbiorze zdjęć architektura – często tak ujmowana, że przypomina pozostałości cywilizacji antycznej – łączy się z przyrodą, tworząc wrażenie malowniczości. Znaczna część fotografii wykonana jest w konwencji dokumentu i reportażu.

"Ich celem było nie tylko utrwalenie w pamięci aktualnego przecież obrazu miasta, doświadczanego wówczas na co dzień, ale przede wszystkim emocjonalne angażowanie publiczności"– pisze Magdalena Wróblewska w rozdziale poświęconym artyście. "Pojawiają się tu zarówno kadry osadzone w estetyce piktorializmu, przedstawiające rozległe gruzowiska w konwencji pejzażu, jak i obrazy bliższe formom reportażu, dokumentujące postęp prac przy odbudowie."

Franciszek Buchner


Franciszek Buchner, Dom handlowy Sezam przy ul. Marszałkowskiej w trakcie rozbiórki, luty 2015, fot. dzięki uprzejmości galerii Raster

Od 2013 do 2016 roku młody artysta-fotograf Franciszek Buchner wykonał dokumentację ruin budynków modernistycznych oraz tych, które powstały w latach 90. Rozwijająca się Warszawa po 1989 roku stopniowo pozbywała się reliktów PRL-u, na których miejscu zaczęły powstawać nowe biurowce, apartamentowce i centra handlowe.

"Buchner, (…), nasyca swoje prace subtelnym symbolizmem. Fotografowanym obiektom przydaje monumentalizmu, a jego kadry są statyczne, jakby intencjonalnie zamrożone. (…) świadomie posługuje się warsztatem i poetyką współczenego fotografa architektury, z właściwą im skłonnością do estetyzacji i fetyszyzacji obiektów budowlanych"– pisze dalej Łukasz Gorczyca.

Źródła: "Ruiny Warszawy. Fotografie z lat 1915-2016", culture.pl, mat. własne, oprac. Agnieszka Sural, 17.05.2017

[Embed]

[Embed]
 

Re:public Club

Viewing all 3106 articles
Browse latest View live